piątek, 23 stycznia 2015

Nie musimy się zgadzać


Serio, nie musimy. 

Będzie mi niezwykle miło, jeśli okażesz się być kimś, kto kupi mnie swoją osobowością, a nie poglądami.

Poznawanie ludzi o zupełnie sprzecznych z moimi przekonaniami jest dla mnie wyzwaniem. Ale nie takim związanym z ofensywnym udowadnianiem swojej racji w dyskusji przypominającej bardziej gównoburzę, niż budującą rozmowę. To wyzwanie do przeprowadzenia audytu tego, co dla mnie jest ważne i jak bardzo.
Doceniam obecność tych wszystkich postaci na moim kawałku świata, albowiem są mi inspiracją i żywą przypominajką, że każdy z nas startuje z innego punktu, nawet jeśli nasze drogi na pewnym etapie się krzyżują. Tworzą nas różne zjawiska i doświadczenia, stykamy się z różnymi ludźmi i rozbijamy o różne przeszkody. Czasami o te same. A bywa, że spotykamy się w punkcie, w którym moja racja jest versus twojej racji. I to jest dobra rzecz – starcie dwóch ego i ten zgrzyt. Bacz na ten moment, gdy zaczynasz patrzeć na drugiego człowieka jak na swojego oponenta. Wypatruj tej chwili, ponieważ zdradzi ona więcej o tobie, niż o nim. Pozwól dotknąć się tej przelotnej irytacji, gdy ktoś nie tylko ci nie przytaknie, ale jeszcze otwarcie podważy twój punkt widzenia.
To właśnie te chwile w dużej mierze złożyły się na to, kim dzisiaj jestem. Dzięki nim zamiast toczyć bitwy na argumenty, mogę usiąść przy jednym stole z ludźmi z innej bajki, niż moja.

Przestrzegam jedynie kilku reguł gry.

CHODZENIE NA KOMPROMISY TO DROGA NA SKRÓTY
... która nigdy nie sprawdza się na dłuższą metę. Pójście na kompromis celem uniknięcia nieporozumień zawsze oznacza rezygnację z czegoś, co jest warte konfliktu. Jaki jest sens odpuszczania sobie czegoś, żeby usatysfakcjonować kogoś innego kosztem swojej własnej satysfakcji? To, że jest się bezkompromisowym wcale nie jest jednoznaczne z byciem aroganckim i nastawionym na konfrontację bucem. Sprawa jest prosta: albo się z czymś zgadzam, albo nie. Naginanie się tutaj do czyjegoś punktu widzenia musi mieć sens ("Albo nawrócisz się na naszą wiarę, albo urżnę ci łeb po kołnierzyku. Tępym nożem.").

ZAANGAŻOWANIE
Najlepsze, co można dać drugiemu człowiekowi, to swoje szczere zainteresowanie. Słuchaj, rozważaj, zadawaj dużo pytań, czepiaj się, ale nie pozostawaj obojętny. Chyba, że serio kładziesz lachę na to, co ktoś myśli.

URAŻONA DUMA, OBRAŻONE EGO
Unikam sytuacji, w której muszę strzelić do kogoś stwierdzeniem "pierdolisz farmazony". Nie skłamię, że takie wcale się nie zdarzają, bo nawiedzonych oszołomów nie brakuje, ale przy osobach mających po prostu odmienny punkt widzenia nie mówię nic, co mogłoby go wprost podważyć. Jeżeli nie jestem z kimś po jednej myśli, to stosuję wypowiedzi w stylu "ja myślę/ja nie mogę się zgodzić/ja wychodzę z innego założenia". Dlaczego? Bo w zdaniach typu "pierdolisz głupoty", "nie masz racji", "nie wiesz co bredzisz", "poznasz życie, to zmienisz zdanie" podmiotem nie jestem ja, ale ty. Mówiąc w ten sposób nie zabieram głosu za siebie, ale za kogoś. Zamiast bronić swojej tezy, po prostu atakuję cudzą. 
Takie wypowiedzi zawsze są ciosem poniżej pasa. Uderzają w godność, pewność siebie, inteligencję i życiowe doświadczenie osoby. Podważają wszystko, co zostało dotąd przez nią wypracowane sugerując, że wkład wniesiony w swój rozwój osobisty i światopogląd był bezwartościowy. Tak zwany argumentum ad personam jest zawsze mniej lub bardziej upokarzający.
Nie rób tego, bo nikt nie będzie cię lubił. Dla ludzi ich samoświadomość i pewność wyznawanych wartości jest najważniejsza na świecie.

OCZEKIWANIA, ROSZCZENIA, DOPOWIADANIE SOBIE
To źródło wszelkich rozczarowań relacjami międzyludzkimi. Przez hodowanie swoich prywatnych wyobrażeń o innych, nigdy niebędących w stu procentach obiektywnymi; przez oczekiwanie od innych konkretnych zachowań i stylu myślenia za każdym razem dostaje się bolesną nauczkę, z której rzadko udaje się w mig wyłuskać prosty wniosek:
"Nie widzimy rzeczy takimi, jakimi są, ale takimi, jacy my jesteśmy"
(A. Mello)
Gdyby było inaczej, to nie istniałaby ani jedna osoba, która kiedykolwiek na kimkolwiek się zawiodła, choć w rzeczywistości zawieść można się wyłącznie na iluzjach, w których się trwa. Człowiek ma tendencję do obarczania wszystkich z wyjątkiem siebie winą za błędy w osobistej ocenie – "nie spodziewałem się tego po nim", "myślałem, że jest innym człowiekiem, a to tylko dwulicowa menda". Ma także skłonność do tłumaczenia sobie czyichś zachowań podług własnego widzimisię ("pije, bo ma zbyt dużo problemów na głowie"), co też jest z gruntu skazane na błędy w szacunkach.
Często nie potrafimy zrozumieć naturalnych dla naszej niepowtarzalności rozbieżności charakterów – szczególnie tego, iż czyjś tok myślowy może biec w zupełnie przeciwnym kierunku. Wychodzimy więc z założenia, jakobyśmy mieli jeden wspólny, socjalny kręgosłup moralny, jedno zbiorowe źródło bodźców, te same emocje oraz reakcje objawiające się w identyczny sposób w podobnych sytuacjach. Jakby zazdrość zawsze miała kojarzyć się z "obyś zdechł kutasie" wycedzonym szeptem w kierunku sąsiada, przed domem którego stoi zaparkowane Audi R8 prosto z taśmy.

MONOPOL NA SŁUSZNOŚĆ
Każdy myśli o sobie, że jest najlepszym znawcą swojego życia. I ma rację. Ponieważ uznaję relatywizm w tym względzie, nie podchodzę do nikogo z nastawieniem na to, że a nóż przy dobrej argumentacji zmienią się czyjeś prywatne zapatrywania. Na swoim podwórku każdy może sobie sam ustawiać krasnale, podobnie jak ja mogę wyrzeźbić u siebie za płotem pogański totem na pohybel Terlikowskiemu. 
Mimo wszystko doceniam te kwestie sporne między nami, bo podkręcają temperaturę relacji czyniąc je bardziej inspirującymi. Nie zrzeszam się w zamkniętych grupach i kołach wzajemnego poklepywania się po plecach. Nie o to chodzi. Co więcej, nie zawsze trzeba mieć jakieś zdanie w ogóle, choć w dzisiejszych czasach wymaga się od nas absolutnej pewności siebie w każdym względzie. Nie obawiam się powiedzieć "nie wiem", "nie jestem pewna", "to zależy", "wydaje mi się". Rzeczywistość nie jest zero-jedynkowa.
W konstruktywnej znajomości różnice zdań lub brak zdania będzie dawać więcej do myślenia. Będzie uczyć pokory, zrozumienia i przedkładania otwartości umysłu nad pompowanie ego.

PUNKTY WSPÓLNE
Na nich stawia się fundamenty mostów i nimi wybija się dziury w murach. Lubię myśleć o swoich znajomych jak o ludziach zawsze życzących mi dobrze, nawet jeśli zajmujemy przeciwne stanowiska. Staram się zarażać innych stosunkiem polegającym na szukaniu punktów wspólnych zamiast rozdźwięków, nie pomijając przy tym istnienia tych drugich.
Jestem też skłonna do zmiany swojego stanowiska po rozważeniu innego. Kiedy uznam czyjąś rację za lepszą od mojej. Ta gotowość pozbawia zacietrzewienia i pozwala powiedzieć "myliłem się" bez uczucia poniesionej porażki.

JEST WAŻNE KIM JESTEŚ
... ale dla społeczeństwa znacznie ważniejsze jest to, jaki jesteś. Twoja poglądowa identyfikacja zostaje zepchnięta na drugi plan w zestawieniu z tym, w jaki sposób podchodzisz do innych. Nikt cię nie zapyta do jakich ugrupowań należysz, czy jesteś za aborcją i w jakiego boga wierzysz dopóki coś innego nie sprawi, że pójdziecie razem na piwo. Tak długo jak zachowujesz się "w porządku" klinem nie będzie twoja tożsamość i wyznawane poglądy.

Rzecz jasna dotyczy to tylko takich osób, które są otwarte na dialog. Chcę wierzyć, że jest ich więcej, niż poglądowych radykałów.
Jednak tak jak w tym opowiadaniu, które przytoczę na końcu, tak w rzeczywistości nie zadowolisz wszystkich. Nie po to zresztą żyjesz, żeby robić innym mentalne fellatio.  
Istnieją jednostki (a nawet całe zbiorowości) chore na poglądowy ultracyzm i trzeba mieć tą świadomość. Tutaj mamy do czynienia z fanatykami zdolnymi do prowadzenia świętych wojen, z ortodoksami i z mentalnymi ekshibicjonistami – wszyscy oni wyrażają tendencję do prowokacyjnego demonstrowania swoich wizji, a więc do narzucania ich tobie, mnie oraz tym, którzy tego nie chcą.
Oni doszli do punktu, w którym tylko obopólna jednolitość myślowa (nie mylić z jednomyślnością) może przesądzić o czyjejś wartości.
Innymi słowy, szkoda wysiłku i dobrych intencji po to tylko, by zamknąć się w umysłowym getcie i gardzić wszystkimi spoza jego murów.

A jeśli chodzi o wspomnianą anegdotę:

Młynarz i jego syn prowadzili osła na targ aby go sprzedać. Po drodze spotkali grupę śmiejących się i rozmawiających dziewcząt, które na ich widok wykrzyknęły: "Czy kiedykolwiek widzieliście taką parę idiotów? Wleką się zakurzoną drogą zamiast jechać na ośle!". 
Młynarz pomyślał, że to co usłyszał miało jakiś sens, więc posadził syna na osła, a sam szedł obok.
Spotkali następnie kilku starych kompanów młynarza, którzy po powitaniach stwierdzili: "Rozpieszczasz tego swojego syna pozwalając mu jechać na ośle, gdy ty z trudem wleczesz się piechotą. Każ iść małemu leniowi! Będzie to dla niego najlepsze co może zrobić." 
Młynarz posłuchał ich rady, zajął miejsce syna na grzbiecie osła, a chłopiec podążał za nimi.
W krótkim czasie dogonili grupę kobiet i dzieci, a te mówiły: "Co za samolubny staruch! Sam jedzie wygodnie, a chłopiec musi iść za nim piechotą!". 
Młynarz kazał więc chłopcu wsiąść za sobą. W czasie dalszej drogi spotkali podróżnych, którzy zapytali młynarza, czy osioł, na którym jedzie jest jego własnością czy zwierzęciem wynajętym. Odpowiedział, że to jego własność i że zabiera go na targ, aby go sprzedać. 
"Wielkie nieba!"- powiedzieli - " Z takim ciężarem biedne zwierzę będzie tak wykończone zanim tam dotrze, że nikt na niego nie spojrzy. Lepiej by było, gdybyś go poniósł!".
"Cokolwiek sobie zażyczycie" - powiedział starzec - "na pewno możemy spróbować". 
Zsiedli więc z synem, związali nogi osła i przeciągnęli kij pomiędzy nimi. W końcu dotarli do miasta niosąc osła na kiju.
Widok był tak absurdalny, że ludzie zbiegali się tłumnie zaśmiewając z niego. Ośmieszali ojca i syna bezlitośnie, niektórzy nazywali ich pomylonymi. Dotarli do mostu na rzece, gdzie osioł przestraszony hałasem i swoją nietypową pozycją, zaczął kopać i walczyć, aż przerwał więzy, wpadł do wody i utopił się. 
Pechowy młynarz, udręczony i zawstydzony, zawrócił do domu przekonany, że próbując przypodobać się wszystkim nie zadowolił nikogo, a do tego stracił jeszcze osła w przeprawie.

19 komentarzy:

  1. Nie mogę się z Tobą zgodzić w pełnym sensie. Chociaż szanuję Ciebie jako bloggera i osobę, to jednak tutaj nie jestem w stanie uśmiechać się do tekstu. Oczywiście, każdy powinien mieć własne zdanie, ale to postmodernistyczne założenie ogólnej tolerancji cudzego zdania nie prowadzi do niczego bo nie ciągnie ludzi do przodu. Każdy mówi to co chce, a w efekcie nie ma tego, który mówi co trzeba i co należy. Każdy ma własną wizję i własny pogląd w danej sprawie, ale tylko jeden doprowadzi do sukcesu wszystkich, jeżeli ludzie nie będą szukać tej wspólnej drogi, jednego zdania, jednego założenia i jednej idei powstanie chaos.
    Nie musimy się ze sobą zgadzać, ale powinniśmy w imię wspólnego lepszego celu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również nie jestem zwolenniczką postmodernistycznej tolerancji, ponieważ uważam, że obecnie z tolerancją na ustach rozprzestrzenia się nienawiść w umysłach. Współczesna tolerancja zakłada robienie tego, czego nie chce się robić, byle tylko komuś nie nadepnąć na odcisk. Myślę, że jednomyślność, o której wspominasz, mogłaby mieć miejsce tylko w sytuacji większego kryzysu, gdy ludzie odczuliby realną potrzebę mobilizacji i solidarności.
      Nie jestem także zwolenniczką podziałów i słynnego "róbta co chceta", ale raczej równie znanego "wolność Tomku w swoim domku".
      Wszystko też jest zależne od okoliczności i od tego, co rozumiesz przez "wspólny lepszy cel".

      Usuń
  2. Znam tę przypowieść, jednak w wersji małżeństwa i nieco krótszej o której pomyślałam czytając Twój tekst : D.

    Z moją przyjaciółką dzieli nas równie dużo, co łączy. Nasze odmienne zdania są na wagę złota, podobnie, jak wszelkie dyskusje, albowiem nie dość, że uczymy się od siebie i wzbogacamy o nową wiedzę, zmieniamy bądź utwardzamy własne przekonania, to zbliża nas to do siebie jeszcze bardziej.
    No i fajnie jest mieć kogoś do pijackiej kłótni :'D
    Nie rozumiem, jak świadomość, że jednak człowiek się mylił może być przegraną, czy porażką kiedykolwiek. Przecież dostrzeżenie o swoim błędnym pojęciu powoduje automatycznie wygraną w postaci wiedzy, jaką nabywamy w rozmowie z drugim człowiekiem. To nigdy nie jest przegrana.
    Nie wiem, co jeszcze mogę napisać... słowa typu ,,och, ja też zadaję pytania, och, ja też nie uważam swojej racji za dogmat, och, ja też staram się używać słów 'uważam, że; sądzę, że' ble, ble, ble" brzmią, jak wybielanie i lizi dupstwo. Napiszę po prostu, że po raz kolejny się z Tobą zgadzam.
    Trudno, pozostaje mi kupowanie Cię podobnymi poglądami ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest kilka wersji, to dość popularna anegdota c:

      I to jest właśnie piękne - umiejętność porozumienia się ponad różnicami i osobistymi przekonaniami. Przerzucenie wartości zażyłości ponad poziom własnej dumy. Dlatego pielęgnuj tę przyjaźń i oby kwitła wam jak najdłużej <3
      "Nie rozumiem, jak świadomość, że jednak człowiek się mylił może być przegraną, czy porażką kiedykolwiek" - takie poczucie to bardziej efekt socjalnych nacisków w stylu "a nie mówiłem? no kto miał rację?" ze strony mądrali. Łatwo dać się wpędzić w poczucie porażki wiążące się z własną omylnością - zwłaszcza, jeśli owa, skądinąd naturalna omylność jest piętnowana przez autorytety ("widzisz? mamusia zawsze ma rację, było się mnie słuchać, a nie robić głupoty"). Często zamiast docenić to, iż ktoś upadł, ale wstał i przejrzał na oczy, woli się mu jeszcze zasadzić kopa, ot dla zasady, żeby się imbecyl nauczył.

      Oh, nie przesadzaj, nie znam Cię wprawdzie, ale zdajesz się być interesującą osobą i masz w sobie "to coś". Co prawda lubisz koty, jak wyczytałam z Twojego bloga, a ja tak nie bardzo i w tej kwestii byśmy się średnio dogadały, ale... ;'D

      Usuń
    2. Pomijając już kolektywny budulec przyjaźni jakim bezapelacyjnie są obopólne doświadczenia/wspomnienia, dla mnie osobiście kompetencja w prowadzeniu różnorakich scysji jest nieodzownym spoiwem wszelkich relacji i choć sama definicja pozostaje sferą stricte subiektywną, tak mir argumentacji rozmówcy powinien zawierać się w tych niepiśmiennych podstawach. Nie znam przypadku w którym przyjaźń nie opiewa się o tę regułę. Wszak przyznaję, że bywam w owej materii skurwysynem i wbrew bliźniaczym punktom widzenia niekiedy wszczynam dysputy dla przysłowiowego picu. Dla śmiechu. A potem dostaję w łeb. Przeważnie. Bywa (raz pęknie balon, raz prezerwatywa- uhahahaha).
      Ty ciągle mi czegoś życzysz- to bardzo urocze, dziękuję <3

      Opisana przez Ciebie sytuacja pretenduje do miana lola społecznego. Na chuj ja się grzecznie pytam, ulegać w takiej okoliczności chwilowemu podnieceniu, skoro przegrany zyskuje to, co wygrany? Ot, dla zasady- powiadasz. Dla mnie to obrzydliwe żniwo kompleksów.

      Chciałabym poznać tego cosia, ale skoro istnieje będę szukać <3.
      Jak na moje masz charakter idealnie wpisujący się w ramy kociego.
      Dwa dominujące przypadki w jednym pomieszczeniu... Twoje życie z kotem określiłabym jako dość... barwne. Z punktu widzenia osoby trzeciej : D.
      I dziękuję za docenienie <3

      Usuń
    3. Prawda, prawda, wszystko to prawda. Nie pozostaje mi już nic do dodania i nic do ujęcia c:
      Owszem, każdemu na dzień dobry życzę jak najlepiej, bynajmniej nie z mechanicznej zasady.

      Na pewno wiesz z własnych obserwacji, że często ludzie czerpią satysfakcję z tego, że ktoś się potknie. To normalne zachowanie, mieszczące się w granicach standardowego, ludzkiego skurwysyństwa. Skłamałabym mówiąc, iż sama nigdy się tak nie zachowałam, tym bardziej, że choć jestem raczej życzliwie nastawiona do innych, to jednak, no, jestem tym złośliwym duchem, który czasem jeszcze sam podstawi nogę c:
      Mówiąc jednak o takich ewidentnie podłych zagrywkach jak kopanie leżącego, to najprawdopodobniej masz rację z tymi kompleksami.

      Zaprawdę powiadam wam: szukajcie, a znajdziecie! :D
      Znowu trafiłaś w dziesiątkę. Od września minionego roku po raz pierwszy w życiu zamieszkałam z kocurem. Przytargała go współlokatorka, której serduszko się krajało z powodu tej małej gnidy.
      Zauważyłam, że wśród internautów-kociarzy panuje trend polegający na traktowaniu swoich kotów jak paniczyków; wyniosłych książąt, którym wszystko się należy. Na pewno sama spotkałaś się z tekstami typu: "10 dowodów na to, że to kot jest twoim właścicielem, a nie na odwrót", albo "słodkie, kocie niewiniątka" będącymi peanami na cześć kotów, które z domu robią Ci burdel.
      "Zesrało się? Ojejujeju, ty łobuzie! Pańcia zaraz posprząta", "Narzygałeś na dywan? Już pędzę z Vanishem!".
      Pstryka się fotki rozpierdolonej po łazience rolce papieru toaletowego z koteckiem, który siedzi obok z zakłamanym wyrazem pyska, że aż chce się zasadzić mu kopa. Kotek na stole żre z właścicielem z jednego talerza. Kotek na laptopie. Kotek pijący z kibla. Kotek to, kotek tamto.
      U mnie jest inaczej, bo nie pozwalam kotu rozstawiać domowników (a przynajmniej siebie) po kątach. Nawet mowy nie ma, by dom był ustawiany pod gust jaśnie pana. Gdy kot narobi poza kuwetą, jego łeb ląduje w tym, co zrobił. Za każde ukradzione jedzenie, nie dostaje jedzenia. Za wskakiwanie na stół dostaje psika na mordę ze spryskiwacza. Jego wkurwiające jęki pod drzwiami, by mu je łaskawie otworzyć są konsekwentnie ignorowane. Serce współlokatorki jest wrażliwsze, bywa, że zbieram opierdol za traktowanie kota po macoszemu.
      Moje życie pod jednym dachem z kotem to jedno, pierdolone battlefield.

      Usuń
    4. Spotkanie życzliwej osoby w internetach +miliard do szczęścia.

      Oczywiście miałam styczność z tego typu tekstami nie mniej miały one wydźwięk troski aniżeli satysfakcji/zgryźliwości.
      Przykładowo jeśli okazało się, że moje postępowanie skutkowało przykrym incydentem, a przy tym przyjaciółka miała rację najczęściej słyszałam teksty typu ,,mówiłam ci, jak to się skończy. Przynajmniej teraz się nauczysz" przy czym pomoc w wyjściu na prostą nie kończyła, a zaczynała się w akompaniamencie tych wypowiedzi. Od matki również niejednokrotnie dało się słyszeć podobne epitety, którym towarzyszył zwykle opierdol. Osobiście nie odczuwałam jakiegokolwiek przejawu wredoty. Odczuwana satysfakcja z posiadanej racji nie mierzi mnie w żaden sposób. To naturalna reakcja, podobnie jak uciecha z możliwości niesienia komuś pomocy. Mowa tu o zdrowym pojęciu owych terminów. Natomiast rodzaj dobitnej zgryzoty na stanowisku: muhahaha, widzisz? kto miał rację? ja miałam! kto jest cool, a kto jest bee? dobrze ci tak, teraz będziesz wiedział kogo słuchać i kto jest lepszy- i im podobne uważam za co najmniej obrzydliwe. Wspomniane przez Ciebie ''kopanie" leżącego leży już poniżej honoru.

      A potem jedzcie i pijcie z tego wszyscy : D

      Usuń
    5. Ocipiałabyś u mnie. Na ten czas mój dom zamieszkują cztery koty. I to jest wersja oficjalna, ponieważ nierzadko przebywają tu przybłędy, a szczególnie na wiosnę, kiedy moje wolą się szlajać i micha z żarciem jest wystawiana na zewnątrz, żeby przy okazji bezdomne mogły coś zjeść. Starałam się współpracować pod tym względem z Opieką Zwierząt, jednakowoż jestem cóż... kociarą i przybłędy zostają u mnie, na co mogę sobie pozwolić przez wgląd na posiadany teren oraz dom.
      Jako osoba od urodzenia obcująca z kotem w liczbie mnogiej powiem Ci, iż w większości przypadków podobne postępowanie to czysta walka z wiatrakami. Jasnym jest, że pewne podstawy wychowawcze mają swoje odzwierciedlenie w rezultatach, nie mniej na większą skalę cóż... życzę mocnych nerwów : D.
      Choć nie podlegam pod charakter uległy mam świadomość kocich właściwości. Osoba twierdząca, że "ma kota i jest jego właścicielem" bardzo, bardzo się myli i najwyraźniej mało o kotach wie. Prawda jest niestety taka, jak opisałaś: to kot ma człowieka. Kot nie przychodzi do Ciebie z miłości, kot przyjdzie, bo ma ochotę być głaskany. To człowiek ma cieszyć ryja zaszczytem, jaki kopnął go w dupę. Kot usadowi świętą dupa tam, gdzie boli ponieważ jest kotem wspaniałym... to miejsce wówczas staje się cieplejsze od pozostałych partii ciała. Pobłażliwość wobec kota o której napisałaś jest dla mnie czystą głupotą i utrudnianiem sobie życia na rzecz czegoś, co można uzyskać innymi sposobami.
      Jeśli kot najszczy na kanapę- rozsypujemy pieprz i tarzamy mordę. Nie bijemy kota, gdyż do tych stworzeń bicie w żaden sposób nie przemawia. Kota należy nauczyć załatwiać się do kuwety pocierając jego łapkami o żwirek. Narzyganie na dywan, czy nowe panele nie jest niczym złym. Podobnie, jak w przypadku psa kot nim puści pawia ma kilka-kilkanaście odruchów wymiotnych, wiec miast łoić towarzysza w dupę po fakcie dokonanym należy przenieść delikwenta do kuwety oraz podać łyżeczkę ciepłej, przegotowanej, słodzonej wody w ramach pseudo-glukozy na wzmocnienie i utrzymanie równowagi żołądka. Cała reszta opisanych przez Ciebie przypadków nie jest dosłownie winą kota, a głupotą właściciela. Trzymaj rolkę w bezpiecznym miejscu człowieku i zamykaj klapę od kibla- nie będzie problemu. Z kotem, jak z małym dzieckiem. Trzeba mieć wzgląd na koci charakter i chować rzeczy narażone na uszkodzenie. Koty wskakują na meble tak, jak tygrysy na drzewa. To ich natura i tego nie wyplenisz z kota. Jeśli nie chcesz, aby ten przebywał w danym pomieszczeniu usytuuj wszelkie zabawki, legowiska, miski z żarciem, wodą i im podobne w odrębnym pokoju tak, aby zwierzak miał się czym zająć. Koty mają również naturę myśliwych, więc kwestia podpierdolonego z talerza żarcia również podlega pod normalne zjawisko. Próbując z tym walczyć, nawet jeśli nie czynisz swoim postępowaniem krzywdy fizycznej, robisz psychiczną. W najlepszym wypadku zdziczeje w najgorszym stanie się ogłupiały i lękliwy. Jeśli Twój charakter nie godzi się na obcowanie z kotem lepiej go wydać do podobnych mi kocich ciot, którzy akceptują jego naturę i biorą ją na klatę.
      Kot jest wredny.
      Kot jest bezczelny.
      Kot zawsze będzie majestatycznym skurwysynem.
      Kot nie będzie przyjacielem.
      Co więcej kot nie potrzebuje właściciela. Koty świetnie sobie radzą w naturze i o wiele lepiej niż pies.
      Pierwsza i podstawowa zasada: to człowiek potrzebuje kota, bo niejako zabija samotność i daje relatywne poczucie miłości. Intencjonalnie wręcz bezdzietne panny kochają się w kotach.
      Pozdrawiamy <333: http://i57.tinypic.com/ic20xc.jpg

      Usuń
    6. Oj, sama spotkałam mnóstwo życzliwych i wspaniałych ludzi w internetach c:

      Wiesz, wydaje mi się, że to nieważne jaki mają wydźwięk tego typu teksty, bo nawet najlepszymi intencjami można wyrządzić drugiej osobie większą krzywdę, niż wsparcie.
      Tym bardziej, iż człowiek zbyt wiele uwagi poświęca słowom, a te niepoparte czynami są bezwartościowe, nic nie wnoszą, choćby ociekały słodyczą. Ponadto wszystko zależy od okoliczności. Co innego śmiać się, gdy ktoś dosłownie potknie się i upadnie, by po chwili podać mu rękę i pomóc wstać, a co innego pastwić się nad kimś, kto właśnie przeżywa osobisty kryzys, bo jest np. ofiarą mobbingu w środowisku pracy. Wówczas teksty "a nie mówiłam? Zmień tę chujową robotę" są gwoździem do trumny, szczególnie, gdy załóżmy, że masz na utrzymaniu siebie i rodzinę. O coś takiego mi bardziej chodziło.

      Co do kotów - tak, ocipiałabym u Ciebie, albowiem jestem człowiekiem o nikłej cierpliwości, jeśli chodzi o tolerowanie czegoś wbrew sobie. Zgadzam się z każdym zdaniem, które napisałaś, niemniej cóż ja biedna i osaczona ze wszystkich stron mogę zrobić, skoro niemal wszyscy wstawiają się za tym małym pasożytem? I nikt mnie nie rozumie :c
      Ja na pewno nie będę traktować przybłędy jak królewicza. Wiesz, nie ma (już) problemu z kuwetą, bo to dość ogarnięty kot. Do pewnego stopnia problem jest z moją nadwrażliwością na te wszystkie irytujące rzeczy, które koty robią - jak właśnie skakanie po meblach, miauczenie o 5 nad ranem pod drzwiami i podkurwianie jedzenia. Oczywiście, możesz mi mówić, że koty skaczą po meblach jak tygrysy po drzewach, i ja to przyjmę do świadomości, lecz i tak chce mi się odpowiedzieć "to niech spierdalają do dżungli". Nie jestem w stanie oddać gnojka, gdyż nie jest mój - to kot współlokatorki, a nie chcę już być takim chujem, który wymusza na niej pozbycie się zabaweczki, która ją uszczęśliwia.
      Zabawek natomiast dostał w pizdu i jeszcze więcej i wszystkie pogubił - gdzie są? Tego nie wie nikt. Przecież nie będzie mu się co rusz kupowało nowych, ani robiło kulek z papieru, które później trzeba wyciągać z najdziwniejszych i najbardziej zasyfionych miejsc.
      Nie bardzo mogę też zastosować się do Twojej rady z usytuowaniem kociego inwentarza w jednym pomieszczeniu, gdyż mieszkamy w małym mieszkaniu, a do mojego pokoju kot i tak ma absolutny zakaz wstępu. Wyegzekwowałam jego przebywanie w przedpokoju i tam też kot przebywa, niemniej ma wejście do kuchni, bo nie ma doń drzwi. Tak to wygląda.
      Oczywiście nie biję kota. Weterynarz zalecił stosowanie spryskiwacza z wodą. Trochę pomaga, ale nie będę przecież co rusz latać za nim jak ze sierżant ze spluwą i psikać.
      Idiotyczne problemy, wiem, niemniej wierz mi, kot to jak dotąd najgorsze zwierzę z jakim przyszło mi dzielić dom.
      W ramach rewanżu :D : http://i62.tinypic.com/f9me0y.jpg
      A tak nawiasem mówiąc, wolałam już psy - układne, przewidywalne, łatwe w obejściu z człowiekiem i tak naiwnie w Ciebie zapatrzone, że Twoim jedynym zmartwieniem są regularne spacery oraz napełnienie im żołądków.

      Usuń
    7. Z tego co napisałaś Twoje życie z kotem mieści się w "normie", nie posiada on większych odchyleń, które wierz mi, potrafią być upierdliwie. Niegdyś sprowadziłam do domu kota wielbiącego ludzkie wspinaczki, by w końcu osiągając szczyt z dumą ugniatać pazurami czubek głowy ofiary, przy czym jakiekolwiek próby samoobrony równały się z licznymi stratami; przez pewien okres mieszkała u nas czarna kocica spragniona miłości zawsze w środku nocy, a w przypadku braku reakcji na jej zabiegi z racji snu niepocieszona szarpała mnie z całych sił za kolczyki w wardze/brwi/uszach, za nos, za całe wargi, a po przebudzeniu witało mnie wyjątkowo brutalne łaszenie się w akompaniamencie głośnego mruczenia. Były koty z premedytacją szczające na ubrania patrząc człowiekowi przy tym prosto w oczy, były kaskadery wspinaczkowe nafirankowe pt. wyżej się nie dało; słyszałam o takim, co zatykał łapkami nos właściciela, aby go obudzić, ale byli również strażnicy kanapy- idealne koty dla Ciebie. Bez względu na wiek większość czasu śpią i nie sprawiają żadnych problemów. Wiadomym jest, że w przypadku dachowców jest to rzadki proceder, nie mniej u kotów brytyjskich czy persów szanse wzrastają do dziewięćdziesięciu dziewięciu koma dziewięć procenta. Nie jest również warunkiem, że kota trzeba kupić, albowiem wiele z takowych mieści się w schroniskach. Na olxie niejednokrotnie spotkałam darmowe mieszanki dachowiecxpers, a geny rasowego kota z racji zmodyfikowania zawsze przebiją geny dachowca. Te koty są niemal kolejną poduszką, ozdobą, śpią nawet jedząc czy srając, dlatego uważam, że byłby świetnymi kandydatami dla Ciebie. Są również hipoalergiczne, a to kolejny plus.

      Podobnie, jak w przypadku kota z psami również obcuje od narodzenia. I uważam, że błędem jest pisać o psie, jako poukładanym, przewidywalnym i łatwym w obejściu z człowiekiem.
      Może rzeczywiście na takowego natrafiłaś i temu nie zaprzeczam. Takie potulne psiaki najczęściej znajdziemy w schroniskach, nie mniej na ogól z psem jest więcej problemów, aniżeli z kotem. Jego charakter wynika nie tylko z wychowania, a przede wszystkim genów co, jak wspominałam już w przypadku kotów wiąże się z ich naturą. Przykładowo jamnik bez względu na ułożenie zawsze będzie gonił za kotami, gryzoniami, kopał dziury. Wodołazy są z natury ciotowate i nauczyć takiego bronić podwórka będzie równoznaczne z cudem. Tak wygląda sytuacja w przypadku psów rasowych, a jeśliby na piedestał wyłonić kundelki sytuacja jest jeszcze gorsza, albowiem w ich przypadku ze względu na mieszaninę genów jest to jedna, wielka, niewiadoma. Pies może z natury być bojaźliwy, może być odważnym ochroniarzem mierzącym kilka centymetrów, a nawet wbrew temu, co powszechnie się uważa przejawiać, bądź w pewnym momencie przejawić skrajną agresję. Fakt, agresja jest głównie zależna od wychowania, nie mniej ta w późniejszych czasach już zakodowana zostanie przekazana potomstwu. Tadam.
      Jeśli kochasz psa- pies odwdzięczy się miłością- to oczywiste. Jeśli poświęcisz mu czas, ułożysz go podłóg swojego widzi mi się, jest jednak jedno ALE.
      Psy są mądrzejsze od kotów, ale są również silniejsze, a przez to bardziej... pomysłowe.
      Zanim zatem dotrzesz z psem do sedna niejednokrotnie możesz natrafić po powrocie do domu na resztki kanapy/poduszek/laptopa/kabli/książek itd. Dla szczeniaków niemal wszystko jest wrogiem i należy to rozszarpać, co by się nie panoszyło po domu. Nierzadko jednak bez względu na to, czy jest to martwe, czy jeszcze żywe...

      Mając psa niestety dosłownie niemodyfikowanego genetycznie nigdy... nigdy do końca nie przewidzisz tego, co może zrobić. Raz zachowa się okej, a raz może coś mu nie przypasować i biada właścicielom, jeśli pies jest postawny.

      Usuń
    8. Owszem, jak na standardy cierpliwości kociarzy pojących swoich pupili wodą butelkowaną i karmiących karmą 35pln za kilogram, to moje życie z gnidą jest całkiem normalne.
      Wiem o tym, jak te skurwiele potrafią być wredne. Wiem i nie chce mi się wierzyć, że zdrowi psychicznie ludzie dają temu przyzwolenie.
      Zgadzam się z Tobą - koci kanapiany ziemniak byłby dla mnie w sam raz. Taki, który jest w stanie przystosować się do trybu życia domownika, a nie próbuje przystosować domownika do swojego. Niemniej jeden już jest.
      A ja natomiast jestem tym ewenementem, który bardziej od zwierząt kocha rośliny. Szczególnie rosiczki.

      Zasadniczo się zgadzam. Jednak mówiąc o przewidywalności miałam bardziej na uwadze psią naturę, aniżeli charakter - w tej kwestii to praktycznie zawsze misz-masz.
      Tak czy inaczej przez moje życie przewinęło się sporo psów i nie zmieniłam zdania, że z nimi obcowało mi się lepiej, niż z kotem. Bo psa, o ile nie ma poważnych zaburzeń w psychice (np. na skutek doznanego okrucieństwa i innych podobnych okoliczności) da się wychować i ułożyć. Kota - ni chuja. Skurwysyn wie, że mu czegoś nie wolno, a i tak to robi jeśli ma ochotę. W kwestii psiego charakteru, to wiadomo, że jeśli szukasz psa do konkretnego celu, to udajesz się do hodowli rasy, która wykazuje pożądane cechy. Niemniej obydwie wiemy, że dzisiejsze hodowle bazują na fanaberiach nabywców - skutkiem tego są psy zmodyfikowane fizycznie i psychicznie przez ludzi bawiących się w boga. W dzisiejszych czasach rzadko kiedy są potrzebne psy stróżujące, pasterskie, czy łowieckie, więc hodowle utrzymują się z wymysłów i trendów.

      Odchowałam też kilka szczeniąt i serio, mam jakoś więcej wyrozumiałości względem psa, niż kota. Uważam psy za mniej problematyczne, ale wydaje mi się, że co człowiek, to inne zdanie. Rozumiem też tych, którzy myślą w podobnej kategorii o kotach.

      Usuń
    9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    10. Ucięło mi pół komcia. Jeszcze raz na dwa party.
      Cieszy mnie to, jak silnie dbasz o swojego kota w związku z czym postanowiłam napisać parę ciekawostek żywieniowych:
      *Koty nie trawią laktozy, ale o tym zapewne wiesz. To powszechny fakt.
      *Dwa razy tygodniowo i nie częściej karmić kota surowym jajkiem co wpływa rewelacyjnie na jakość sierści (m.in. kot mniej się linie w okresach wiosennych/jesiennych), zaś dodawanie do karmy raz/dwa razy w tygodniu maksymalnie odrobinkę oleju lub oliwy sprawia, że kocia sierść staje się aksamitna.
      *Raz/ dwa razy w miesiącu zaparzyć łyżeczkę siemienia lnianego i dodać do karmy, które wspomaga pracę jelit.
      *Jeśli kot nie wychodzi na dwór kot nie ma dostępu do naturalnych składników, jak trawa, która wspomaga wyrzygiwanie sierści z żołądka (np po wylizywaniu się) i jest NIEZBĘDNA w diecie kota, można zastąpić ją specjalnym preparatem o który możesz pytać u weterynarza, bądź w dobrym zoologicznym.
      To takie podstawy, dzięki którym kociak jest nie tylko zdrowszy, ale lepiej przechodzi przez starość i jest mniej podatny na kocie choroby, jak zatrucia, czy nieszczęsny koci katar.
      Wiele innych dostępnych jest na internetach, jednak radzę szukać w sprawdzonych źródłach, ponieważ niektórych ludzi naprawdę ponosi fantazja (napisać byle co, byleby pokazać, że jest się specem).

      Psy są inteligentniejsze, więc oczywiście łatwiej je ułożyć od kota. Niemniej ich kreatywność za okresu szczenięcego jest naprawdę kreatywna i potrafi doprowadzić do kurwicy większej, aniżeli ojszczana przez kota kanapa.

      Usuń
    11. Całkowicie zgadzam się z tym, co napisałaś o hodowlach. Sama posiadam psa rasy bandog przez wzgląd na moją bojaźliwość w stosunku do ludzi. Jest to pies, który nie tylko budzi grozę (wyglądają, jak amstaffy wielkości boksera, czy jak w przypadku odmiany psa kanaryjskiego wielkości rottweiler), ale są niesamowicie wyczulone (i nie pytaj jakim cudem- nie mam pojęcia) na ludzkie intencje: im silniej ktoś jest pobudzony, podekscytowany nawet jeśli tego nie pokazuje, pies o tym wie i automatycznie staje się czujny. Nie daj Boże by przeszedł koło mnie ktoś pijany, zataczający się, a już tym bardziej zaczepiający mnie, wówczas w utrzymaniu psa pomaga mi zastrzyk adrenaliny ze strachu przed takimi osobami. Jest to rasa nie tylko obronna i stróżująca, ale przede wszystkim opiekuńcza w stosunku do rodziny i bliskich. Co więcej, niesprowokowany nie zniży się do ataku- w sytuacjach zagrożenia wydaje z siebie charakterystyczny szczek po którym napastnik dosłownie drętwieje. Moja psina dodatkowo opiekuje się kotami iskając je i myjąc. Piszę to albowiem oryginalnie rasa ta została stworzona na potrzeby stróżowania, dopiero potem zaprogramowano jej większą emocjonalność i niemal całkowitą odporność na ból, aby stały się efektywniejsze w walkach. I właśnie owa emocjonalność i odporność jest modyfikacją dla widzi mi się właściciela.
      Modyfikacją, która niejednokrotnie uratowała mi życie.
      Jak widzisz nie wszystko jest złe jeśli potrafi się psa ułożyć i posiada się multum wiedzy o danej rasie. Niestety wiele osób decyduje się na psy bojowe, czy inną daną rasę czytając o niej jeden artykuł ,,o fajnie! będzie mnie bronił", a potem okazuje się, że pies broni, fakt, ale przed każdym i rzuca się nawet na matkę niosącą obiad znajdującą się metr od nas.

      Wiem, że istnieją dziś owczarki szorujące dupą po asfalcie. Nie rozumiem tej modyfikacji, albowiem wygląda to, jakby pies się czegoś bał. I tego typu nieprzydatnych kolejnych modyfikacji nie rozumiem całkowicie. Tym bardziej, że takie psy zapadają na ciężkie choroby po niespełna roku, a ich wyleczenie jest dwu-krotnością kwoty, jaką wydało się na psa.
      Z jednym się nie zgodzę, jakoby hodowle się do tego przyczyniały. Hodowle to zwykli ludzie kochający daną rasę i widzący w tym niezły biznes. Za modyfikację odpowiedzialni są naukowcy oraz pseudo-hodowle, których jest mniej, o wiele mniej. Dlatego nie zganiajmy całego zła na hodowle. Jako osoba posiadająca sukę również do rozrodu zrobiło mi się smutno.

      Racja, każdy ma swoje doświadczenia i mają prawo być one odmienne. Co pies to przypadek niezależnie od tego, jak silnie został zmodyfikowany, podobnie, jak z człowiekiem.
      A my w końcu... nie musimy się zgadzać =>

      Usuń
  3. Owszem, nie musimy się ze sobą zgadzać, moja kochana. Sama dobrze wiesz, jak wiele nas różni i jak jeszcze więcej dzieli, a mimo to umiesz wytrzymać moją osobowość, a jak jestem w stanie trawić Twój ciężki charakterek.
    Wydaje mi się, że właściwym jest stwierdzenie, że z poglądami jak z dupą, każdy ma swoją. Poglądy jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiły, póki nie przemieniają się w czyn. A, bo tutaj znowu ocieramy się o coś innego. Jednak póki pozostajemy na wolnej przestrzeni nie dyskutowania i posiadania własnego zdania, jest dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym, aby to co Ty tutaj piszesz respektowali też inni ludzie, szczególnie ze starszego pokolenia. Oni zawsze uważają, że wiedzą lepiej i to co oni uważają to jedyna słuszna sprawa, a ty jesteś mała i głupia. Nie rozumiem skąd u nich takie zawzięcie :( Czy też miałaś problem z przekazaniem swojego zdania rodzicom czy dziadkom?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście bardzo lubię ludzi z tzw. "starszego pokolenia" - rzeczywiście często wiedzą lepiej i więcej, wiele się od nich nauczyłam, nawet jeśli nie zawsze uznawałam, że mają pełną słuszność.
      Jeśli już owe zawzięcie występuje, to wynika po prostu z przepaści pokoleniowej - oni żyli w innej rzeczywistości, mają inne doświadczenia. Na pewno nie życzą Ci źle.

      W tej kwestii miałam problem wyłącznie z ojcem, bowiem to człowiek z gatunku "choćbyś się zesrała na pstrokato, ja zawsze wiem lepiej". Dlatego nie wdawałam się w dyskusje, a po prostu robiłam swoje skutkiem czego nie utrzymujemy dzisiaj kontaktu. Mimo wszystko u mnie w rodzinie taki problem raczej nie występował, bo nie łączyły nas zbyt trwałe więzi i każdy w dupie miał to, co drugi sądził i jakie poglądy sobie wyznawał.

      Usuń
  5. Zgadzam się, ale powiem inaczej.
    Na temat gustów można się nie zgadzać, ale kiedy ktoś nie zgadza się z faktami to jest źle i tego zostawić nie można. Fakty i prawda bronią same siebie, ale droga Malkiro, sama wiesz że są sytuacje w życiu kiedy ktoś wyskakuje Ci z tezą, że niebo jest zielone, a Kopernik była kobietą. Z tym nie można się zgodzić, a co więcej nie można tego pozostawić samopas i luzem. Dlatego trzeba dochodzić swojego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, niemniej często jest tak, że i fakty bywają względne. Na takiej zasadzie, że Ty np. wychodzisz z założenia, że Owsiak to człowiek-anioł, bo funduje szpitalom jakiś tam sprzęt i organizuje Woodstock - coś w tym jest. Ja mogę natomiast twierdzić, że Owsiak to zwykły manipulant i złodziej, co skądinąd też jest faktem, w dodatku popartym dokumentami oraz wyrokiem sądowym.
      Jest płaszczyzna do konfliktu? Jest. Oczywiście to sytuacja hipotetyczna, niemniej taka bardzo codzienna i społecznie dyskusyjna. Kwestią pozostaje nastawienie stron.
      Wg mnie nie ma nawet sensu polemizować z oczywistościami, chociaż i z takiego Kopernika-mężczyzny kiedyś się śmiano, bo debil śmiał uważać, iż to Ziemia obiega Słońce, a poza tym jest okrągła.
      Uważam też, że nie trzeba, ale że w pewnych sytuacjach WARTO dochodzić swojego. Szczególnie, jeśli jesteś np. o coś niesłusznie oskarżona, ktoś krzywdzi Cię pomówieniami, albo kiedy jesteś uczestnikiem/świadkiem sytuacji, o której rozwiązaniu rozstrzygnie prawdziwość Twoich argumentów (np. pobicie, kradzież, etc). Ale ni chuja nie rozumiem po jaki ciul toczyć pianę o to, czy istnieje Bóg taki czy inny, albo o to, czy jedzenie mięsa jest nieludzkie?
      Pogadać zawsze fajnie i o to właśnie mi chodziło, by umieć przejść nad osobistymi zapatrywaniami ponad zacięcie w bronieniu swojego zdania i zrobić to w poszanowaniu drugiej osoby.
      Bo wychodzę z założenia, że własne poglądy są jak kutas - nie należy ich nikomu wpychać na siłę do gardła.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...