Rzecz o tym, jak rozkręcić publiczną rozpierduchę.
Płeć
biologiczna jest wstępnym i najbardziej pierwotnym wymiarem
tożsamości człowieka. Determinuje nawet to, jakie nosisz imię –
o ile twoi rodzice nie pomyśleli sobie, że w sumie śmiesznie
byłoby nazwać swoje dziecko Kosma lub Nikita.
Gdy w
bólach przychodzisz na świat, pierwsze co można o tobie powiedzieć
to to, że jesteś chłopcem lub dziewczynką. I nic
ponadto. Nie wiadomo jakim staniesz się człowiekiem później, co
osiągniesz i jakie wybory podejmiesz. Nie wiadomo, czy nie
dostaniesz raka mózgu i na pewnym etapie życia nie zaczniesz
myśleć, że natura się pomyliła, bo zamiast penisa w udziale
przypadła ci wagina.
GENDER
W DUŻYM SKRÓCIE
Z
tego, co zrozumiałam, pierwotnie "gender" było terminem
wyłącznie socjologicznym, opisującym procesy kształtowania się i
podział ról w społeczeństwie pomiędzy kobietami, a mężczyznami.
Współcześnie
jest odpowiedzią na rodzące się pod kopułą pytania z serii "co
by było, gdyby baba miała wąsy". Mówi "możesz być kim
chcesz" i daje do wyboru aż 56 płci – ale fajnie, nie? Jak
jedna ci się znudzi, to sobie zmienisz na inną. Tacy postępowi
jesteśmy.
W
Polsce idea zdaje się dopiero raczkować. Można odnieść wrażenie,
że wywołuje ona gównoburze dopiero od niedawna, nawet jeśli już
wcześniej objawiała się w osobie Anny Grodzkiej. Przypuszczalnie
wynika to z racji różnic językowych.
W
zakresie słownictwa u nas funkcjonuje tylko jedno określenie na
płeć i odwołuje się ono do płci fizycznej. Natomiast w języku
angielskim płeć biologiczną określa słowo "sex", ale
został utworzony dodatkowy ekwiwalent – właśnie słowo "gender",
które odnosi się do płci kulturowej; społecznej. Arbitralnie
narzuconej.
Skoro
polski ciemnogród wzrósł w prymitywnej świadomości, że o płci
decyduje zawartość majtek, to o co właściwie chodzi z tym gender,
z tą płcią kulturową?
Jak
powiadają eksperci z WHO o to chodzi, że tzw. płeć kulturowa
narzuca dziewczynkom przymus bawienia się lalkami, a chłopcom
samochodzikami. Kobietom każe nosić spódnice, stać przy garach i
okazyjnie się wypinać, a mężczyzn ubiera w spodnie, wygania do
kopania rowów i zabrania im płaczu.
Mówi
się o tym, że jednym z wielu szczytów prześladowania płciowego
jest odgórne przypisywanie koloru różowego dziewczynkom, a
niebieskiego chłopcom. Biedne dzieci.
Gender
odwołuje się zatem do kulturowych podziałów, które zostały
zakorzenione w mentalności społeczeństwa przez wzgląd na płeć.
W tym
ciemnogrodzie dorastałam. Jako dziecko byłam ubierana na
podwójną modłę – z jednej strony do pewnego momentu matka miała
wizję, by ubierać mnie w sukieneczki, lakierki i nie chciała ściąć
mi włosów. W wieku 5-6 lat czyściłam chodniki ciągnącym się za
mną warkoczem i znosiłam szczypanie policzków przez obce ciotki
piejące z zachwytu nad tym "jaka słodka dziewczynka!".
Rodzicielka
zaopatrywała mnie w lalki, które ja konsekwentnie rozbierałam i
rozwieszałam po domu za ich syntetyczne kudły. Z drugiej strony
ojciec w ogóle nie przywiązywał uwagi do ciuchów, wskutek czego
ubierano mnie także jak chłopca – często widywałam kolegów noszących identyczne kurtki i adidasy, co moje.
Jeżeli
chodzi o zabawki, to miałam ich bardzo dużo (wśród nich były
m.in. resoraki, piłka do nogi i zdalnie sterowana rajdówka), jednak
moimi ulubionymi zawsze były te, które dało się sensownie
wykorzystać – a zatem klocki Lego, gry planszowe, wszelkie pudła
i pudełka, kable, magnesy, sznurki i oczywiście ciepło wspominany
Pegazus.
Nikt mi nie wydzierał plastikowego kałacha z rąk rycząc
"to nie dla dziewczynek!".
Otoczona
tym wszystkim nigdy nie miałam problemu z jednoznacznym określeniem
kim fizycznie i psychicznie jestem. A jestem kobietą, mimo, że
miałam mieć na imię Michał, albo Rafał, zaś przyjaciele zgodnie
twierdzą, że ojciec poskąpił kropli spermy na wacka dla mnie.
EDUKACJA
SEKSUALNA
Gdzieś
bardzo blisko idei "gender" leży postulat, iż rodzice nie
są w stanie przekazywać swoim dzieciom należytej wiedzy o seksie
oraz wszystkim, co się z nim wiąże, dlatego koniecznie należy
wprowadzić edukację seksualną do szkół i ćwiczyć zakładanie
kondomów na bananach (tudzież modelach męskich członków). Trzeba
też uświadamiać o homoseksualizmie i jasno podkreślać, iż
sformułowania "gej lubi w dupę" to przejaw
dyskryminacji, nawet jeśli to jest prawda.
U
naszych zachodnich sąsiadów przewidziane są sankcje pod postacią
grzywny, aresztu, a nawet pozbawienia praw rodzicielskich za odmowę
posłania dzieci na takie zajęcia.
To nie
dzieje się w jakimś zacofanym kraju trzeciego świata, gdzie ludzie
nadal korzystają z wychodków. To się dzieje
ciągle w tej samej Europie.
I być
może nie byłoby niczego niewłaściwego w warsztatach z
masturbacji, zamiany ról (dziewczynka zostaje hydraulikiem, a
chłopiec kosmetyczką) oraz w oswajaniu młodych z myślą, że
wśród nich są homoseksualiści i tacy, którzy utrzymują, iż
mają płeć zero (cokolwiek to znaczy).
Wszystko
ok. Gdyby tylko zawsze odbywało się to za świadomą zgodą
rodziców.
Nie
jestem przeciwniczką obecności edukacji seksualnej w szkołach, bo
gro rodziców faktycznie nie ma pojęcia o tym, jak rozmawiać z
dziećmi na temat seksualności, co potwierdzam na przykładach z
najbliższego otoczenia. Jednakże to wciąż rodzice, tudzież
opiekunowie prawni są pierwszorzędnie zobligowani do wychowywania
dziecka i powinni mieć prawo do decyzji o tym, czy życzą sobie, by
ich podopieczni nabywali tę wiedzę w ramach zajęć szkolnych.
Po
drugie – forma i materiały przygotowane z myślą o wspomnianych
lekcjach pozostawiają wiele do życzenia. Za czasów mojej nauki (a
nie są to czasy odległe o lata świetlne) na ten cel była
przeznaczona jedna godzina tygodniowo tak zwanego WDŻ (Wychowanie do
Życia w Rodzinie) i jedno lub dwa spotkania z psychologami. Nie były
potrzebne obrzydliwe książki pokroju "Wielkiej Księgi Cipek",
albo niemieckiego podręcznika "Skąd pochodzisz?", z
którego korzystały już sześciolatki (po licznych protestach
rodziców publikacja została wycofana).
Nie
było sztucznego penisa, tylko wykłady o metodach antykoncepcji i
świadomym planowaniu rodziny. Podejrzewam, że moi znajomi
uczęszczający na te zajęcia jakieś 8 lat temu potrafią dzisiaj z
powodzeniem założyć gumkę na freda, chociaż nie mieli
praktycznego instruktażu z użyciem banana.
Nie
sądzę, aby wyolbrzymieniem było stwierdzenie, że owe "pomoce
naukowe" śmiało podchodzą pod pornografię. Ta natomiast ma
swoje miejsce w zupełnie różnej od szkolnej przestrzeni. I tam
powinna zostać.
O
współczesnych standardach edukacji seksualnej można
dowiedzieć się więcej pobierając ten dokument.
KWESTIA
RÓWNOUPRAWNIENIA NA RYNKU PRACY
Zapewne
niejedna kobieta ubiegająca się o stanowisko uzna za bezczelne ze
strony potencjalnego pracodawcy pytanie "czy zamierza pani
zajść w ciążę w najbliższym czasie?". Za otwartą
ofensywę na swoją prywatność, bo co to ma wspólnego z jej
kwalifikacjami? Może sądzić, jakoby podobne zachowania były
uwłaczające jej godności.
Bynajmniej
nie uważam, że kobietę należy stawiać przed wyborem kariera lub
dziecko.
Jednakże
ze strony pracodawcy ta sama sytuacja może wyglądać zupełnie
inaczej. Istnieje ryzyko, że jeżeli pracownica nagle zajdzie w
ciążę, to pracodawca w pewnym sensie zostanie udupiony. Urlop
macierzyński nie zwalnia z obowiązku opłacania zatrudnionego, co
naraża go na koszty, a dodatkowo zgodnie z prawem pracy musi "przetrzymać"
stanowisko do czasu powrotu matki z urlopu. Innymi słowy, traci
pieniądze, pracownika i wydajność. To ryzyko, na które może,
ale nie musi przystać.
Prekursorzy
gender zabiegają o to, by pod względem zawodowym panowało
równouprawnienie kobiet i mężczyzn, co chwalebne jest i wzniosłe
w swej idei, jednakże zapominają o pewnej barierze nie do
przeskoczenia, która wynika z płci: zdolności do rodzenia. Nadal
przewidziany jest milion dolców nagrody dla tego pana, któremu uda
się opanować takie czary. Wszystko jeszcze zależy od rodzaju
zatrudnienia, bo w wielu jego gałęziach panuje swoisty uniwersalizm
płciowy. Niemniej mężczyzna na rynku pracy jawi się jako bardziej
pewny pracownik głównie z tego powodu. I żywienie za to urazy do
pracodawców wydaje mi się bezzasadne – oni też są tylko
ludźmi, którzy chcą podjąć możliwie najkorzystniejszą dla
swojego interesu decyzję. Nawet jeżeli termin "pracodawca"
definiuje korpo-sukę na stanowisku kierowniczym.
Kobiety wywalczyły swoje równouprawnienie. Obecnie nierzadko przerastają mężczyzn na
posadach, które do niedawna były zarezerwowane wyłącznie dla
nich.
Jednakże
natura skonstruowała człowieka w taki sposób, że wkład kobiety w
ewentualną ciążę jest wielokrotnie większy od wkładu mężczyzny.
Zaawansowana ciąża na jakiś czas wyłącza ją nie tylko z
aktywności zawodowej, ale nawet ze zdolności samodzielnego
zakładania sobie skarpetek.
Tych
ról nie da się ujednolicić, bo wynikają z odrębnych fizjonomii. Co z tego, że
ojciec dziecka po porodzie weźmie sobie urlop tacierzyński, by
matka mogła wrócić na etat i zarabiać na dom. Fakt jest taki:
dziecko będzie bardziej wymagające w stosunku do matki,
przynajmniej w początkowym okresie życia.
W
pewnych kwestiach mężczyzna nie zastąpi kobiety i na odwrót;
jeśli więc zamierzają mieć potomstwo, muszą się uzupełniać.
Nie dostrzegam w tym układzie żadnej nadrzędności płciowej, choć
wychodzę z założenia, że wychowywanie bachorów powinno być
oficjalnie traktowane jako praca taka sama, jak każda inna. Na cały
etat + nadgodziny. Zastanawiam się dlaczego zwolennicy gender nie
postulują o to, by z politycznego punktu widzenia docenić wkład
wnoszony w kondycję demograficzną.
Podjęcie
działań w kierunku równouprawnienia na rynku pracy jest jak
najbardziej szczytne, ale bez kombinowania jak przeskoczyć biologię.
No
chyba, że panowie nagle zaczną karmić piersią.
ZAMIANA
RÓL
Kobieta-spawacz
i mężczyzna-przedszkolanka. Albo kobieta wykładająca płytkę
brukową, żeby zarobić na utrzymanie domu, w którym siedzi
mężczyzna bawiący z się z dzieckiem lalkami.
Wymaganie,
by zwracano się do kogoś nie przez wzgląd na płeć biologiczną,
lecz przez wzgląd na jego upodobanie. Choćbyś żywił przekonanie
graniczące z pewnością, że on ma kutasa między nogami, należy
wbrew swoim przekonaniom uszanować to, że czuje się nią, a
nie nim.
Jestem
naprawdę cholernie ciekawa jak to wszystko wypadłoby w życiu
codziennym i z chęcią bym zobaczyła panie z pełnym udźwigiem w
szeregach GROMu (tutaj
więcej o wyposażeniu żołnierzy) i panów
obsadzających role położnych.
Myślę,
że wyniki choćby tygodniowego eksperymentu pod tym kątem byłyby
doprawdy fascynujące.
DLACZEGO
FACETOWI NIE PASUJĄ KIECKI?
Wydaje
mi się, że samo to pytanie brzmi idiotycznie, a większość osób
odpowiedziałaby na nie z prostodusznym wyrazem mordy "bo nie".
Zawsze
jednak znajdzie się jakiś oburzony aferzysta, który utrzymuje, że bezradne męskie nóżki
też są spoko i jest to coś, co należy lansować jako symbol
tolerancyjnego świata. A jeśli nie, to dlaczego kobiety chodzą w
spodniach, skoro niegdyś nie chodziły?
Chciałabym
móc założyć, że czytają mnie sami ogarnięci ludzie znający
odpowiedzi na tak ważkie pytania, ale będę mówić za siebie.
W
społeczeństwie europejskim występują pewne płciowe koncesje oraz atawizmy. Oto kilka z nich:
1.
Mężczyzna chodzi w spodniach, a kobieta może chodzić w spodniach,
sukienkach i spódnicach
Są
dostępne tzw. męskie spódnice i wyglądają dobrze na niektórych
mężczyznach wcale nie ujmując im męskości. Na tej samej zasadzie mogą stanowić element folkloru, jak np. szkocki kilt. Mimo to
wśród panów jest rzadkością decydowanie się na taką część
garderoby. Dotychczas nie spotkałam żadnego, który czułby się z
tego powodu dyskryminowany.
Samo
spopularyzowanie spodni w damskiej garderobie miało miejsce w
okresie wojennym. Wówczas kobiety były zmuszone do zastąpienia
mężczyzn na ich stanowiskach, co wiązało się z koniecznością
zmiany ubioru na wygodniejszy. Przedtem taki widok należał do
rzadkości.
2.
Kobiety powinny się depilować
Nie
muszą, ale powinny.
W
naszej kulturze kobieta niewydepilowana nie wygląda estetycznie,
chociaż jej owłosienie jest równie naturalne, co męskie. Nie ma
to związku z higieną osobistą, bo jaki związek z brakiem higieny
mogą mieć nieogolone nogi?
Chodzi
o kanon piękna. Jeżeli kobieta chce w otoczeniu uchodzić za
atrakcyjną, powinna się depilować, a nie obrażać na
społeczeństwo, że jej tak nie odbiera, gdy tego nie robi.
W
tajlandzkim plemieniu Karen kobiety wydłużają sobie szyje
specjalnymi obręczami, których nie zdejmują przez całe życie,
pigmeje ze Środkowej Afryki poprzez bardzo krwawy zabieg piłują
zęby, a panny na wydaniu z murzyńskiego szczepu Mursi noszą w
dolnej wardze spodki o średnicy osiągającej nawet 30 cm. Kultura
Europy natomiast sugeruje pozbywanie się owłosienia z niektórych
partii ciała. Co kraj to obyczaj, co rodzina to zwyczaj.
3.
Lesbijki są bardziej tolerowane od gejów
Nawet
zapalone czytelniczki mang yaoi
zdają się dostrzegać różnicę pomiędzy tym,
a tym. Istotnie, rzeczywistość bywa brutalna.
Poszłam na spytki zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn. Wynikiem
była zgodność obu płci: lesbijki prezentują się atrakcyjniej od
gejów. Dwie kobiety uprawiające seks szczególnie fascynują
mężczyzn. Od kumpla dowiedziałam się, że chodzi o kobiece
krągłości, które w jego odczuciu dają wrażenie delikatności i
łagodności; są pociągające i wizualnie interesujące. Natomiast
akt homoseksualny MxM zdaniem prawie(!) 100% odpowiadających budzi
obrzydzenie.
Rzecz
jasna nie istnieje żaden nakaz przestrzegania w/w wytycznych. Trzeba
jednak liczyć się z tym, że facetowi w jaskrawo-różowym
t-shircie z dekoltem w serek łatwiej będzie o wpierdol na dzielni,
zaś dziewczynie z nieogolonymi pachami trudniej o randkę, dopóki
nie przetrzebi dżungli.
Można
tupać nóżkami i zanosić głosy pod niebiosy, że to
strasznie niesprawiedliwe. Można się buntować i robić po
swojemu, jeśli dzięki temu będzie się miało lepsze samopoczucie.
Można z Biblią w ręku wskazywać paluchem na degeneratów w
nadziei, że Bóg ześle nań deszcz siarki, bo wznoszenie stosów,
niestety, jest już reliktem przeszłości.
Można
dalej walczyć o uznanie LGBT za normalnych – zupełnie tak, jakby
do tej normalności musieli przepychać się łokciami przez
nienawistne tłumy heteryków.
Osobiście
nie widzę potrzeby w dodawaniu nowej definicji płci i biciu piany o
głupstwa sprowadzające się do koloru śpiochów dla niemowlaka.
Mając do czynienia z drugim człowiekiem swoją postawą daję mu do
zrozumienia, by żył w zgodzie z sobą i z całym dobrodziejstwem
tego inwentarza.
Jestem pozytywnie zaskoczona, bo to pierwsza Twoja notka, która trafiła do mnie w 100%. Sama mam podobne przemyślenia na temat "polskiego pojmowania gender". Ja także byłam podobnie wychowywana, z tym że nigdy nie pozwolono mi zapuścić włosów (raczej z przyczyn czysto-praktycznych). I nikt nie wpychał mi do głowy co jest "kobiece", a co "męskie", więc radośnie biegałam z kolegami za piłką, jednocześnie smarując usta błyszczykiem. Nadejście miesiączki i "puchnięcie" biustu wywołało u mnie co prawda histerię, bo nagle, sorry za wyrażenie, cycki zaczęły przeszkadzać przy bieganiu, ale z czasem się z tym pogodziłam i porzuciłam piłkę dla książek i spotkań z koleżankami. Śmieszy mnie trochę zjawisko płci "zero". Nikt z nas nie jest w 100% kobiecy, ani męski, ale każdy wie, co ma w majtkach. A jak nie może się z tym pogodzić... cóż, przecież zawsze można to zmienić, w końcu od czego jest medycyna estetyczna i operacje plastyczne. A robienie z siebie "dziwaka" dla rozgłosu jest po prostu niesmaczne. Znam kilka osób, którym ciężko jest zaakceptować swoje ciało, bo biust, bo biodra i czasami chciałyby być mężczyzną, bo życie byłoby łatwiejsze. Ale zapytane o to kim są, odpowiadają "kobietą".
OdpowiedzUsuńOjej... ale kończę już ten swój monolog, bo pewnie przynudzam.
Pozdrawiam i życzę kolejnych, dających do myślenia notek.
Hej, fajnie Cię tu widzieć c: Cóż, generalnie myślę podobnie jak Ty. Nikomu do majtek nie zaglądam i z drugiej strony nie chcę być do tego przymuszana. Rozumiem też rozterki związane z posiadaną płcią, bo nie ukrywając, wielokrotnie mówiłam, że sama wolałabym być facetem. Mogę myśleć jak facet, zachowywać się jak facet i bekać jak facet, ale facetem nie jestem, a moje ciało wyraźnie o tym świadczy.
UsuńNie mam nic przeciwko dziwakom - uznajemy, że każdy ma prawo do samostanowienia. Problem z genderem polega na tym, że jest on wrzucony w przestrzeń publiczną jako pretekst to gównoburzy. Zwykła definicja stała się społeczną kością niezgody. Nie powinno tak być.
Dziękuję za Twoją wypowiedź c:
Cóż... dodam, że w naszym cudownym kraju temat gender jest tylko tematem zastępczym.
UsuńZacznę od tego, że artykuł na bardzo wysokim poziomie, zarówno nowoczesny styl jak i przejrzysty język. Nie powiem, że nic nie wyniosłam z artykułu, bo uzupełniłaś moją wiedzę. Ponad to zgadzam się z artykułem w 110%. Jak do tej pory jeden z lepszych jakie umieściłaś i pierwszy jaki zdecydowałam się skomentować.
OdpowiedzUsuńMożna mnie posądzić o homofobię, chociaż nigdy na żadnego homoseksualistę nie powiedziałam żadnego złego słowa, nikogo za to nie prześladowałam, nikomu nie zrobiłam krzywdy. Wewnętrznie, jako kobieta, czuję wstręt do kobiet. Brzydzi mnie myśl, że jakaś mogłaby mnie dotykać, pieścić, zabiegać o moje względy. Nigdy nie zrobiłam krzywdy drugiemu człowiekowi, ale jakby jakaś kobieta do mnie podbijała chyba nie udałoby mi się powstrzymać aby nie dać jej w zęby. Zawsze zwracałam uwagę na mężczyzn (tylko!). Nie podoba mi się idea gender. Nie akceptuję jej. Nie rozumiem. Seks mężczyzn jest wstrętny, to zboczeńcy i w większości pedofile; kobiety znowu lesbijki są dla mnie w większości szmatami z kompleksami, niezaakceptowane przez mężczyzn.
Mam dziecko, moja córeczka ma teraz 3 lata i boję się co będzie kiedy system edukacji stawi mnie przed pozornym wyborem: czy posłać moje dziecko na lekcje edukacji seksualnej, czy wolę grzywnę. Nie chcę, aby jakiś pan czy pani uczyli moją małą Jolę nakładania prezerwatywy kiedy ta nie wie czym jest męski członek. Wiem, jak wychować moje dziecko w zdrowej myśli o seksie, nie mam zamiaru przed nią ukrywać homoseksualizmu i nawet (teraz się nad tym zastanawiałam) gdyby po latach, przyprowadziła mi koleżankę, mówiąc że jest to jej partnerka, zaakceptowałabym to i nie cisnęła po niej.
Artykuł zasługuje na 6+.
Dziękuję Ci za niego.
Pozdrawiam.
Monika.
I ja dziękuję za tak obszerną opinię.
UsuńMyślę, że w "homofobii" jaką reprezentujesz, nie ma niczego złego. Jeżeli nikogo personalnie nie obrażasz, nie grozisz i nie prześladujesz, to moim zdaniem nikt nie ma prawa nazywać Ciebie homofobem.
Nie zgodzę się jedynie z Twoimi słowami, jakoby środowisko gejów stanowili wyłącznie pedofile i dewianci, zaś lesbijek szmaty z kompleksami, które zostały odrzucone przez mężczyzn.
Oczywiście we wszystkich społecznościach trafiają się wykolejeńcy - w kościołach, w partiach politycznych, w dziko żyjących szczepach, w szkołach. Ale też w każdych są ludzie normalni, chcący żyć w poszanowaniu siebie i innych.
Rozumiem Twoje obawy w związku z córką i żywię szczerą nadzieję, że nigdy nie staniesz przed takim wyborem. Na pewno nie można przyzwalać na to, by takie treści były przemycane na przekór woli rodziców. Żywię przekonanie, że dopóki dzieciom nie dzieje się krzywda, rodzice sami najlepiej wiedzą jak je wychowywać i jakie wartości im przekazywać. Mają do tego pełne prawo, dlatego życzę Ci, abyś nigdy nie była zmuszona o nie walczyć.
Pozdrawiam serdecznie.
Moja koleżanka jest Gender. Nie wiem, czy mogę tak mówić.
OdpowiedzUsuńTo co mnie w niej dziwi: uważa się za mężczyznę, a chodzi w sukienkach. Podobają się jej faceci, ale szuka dziewczyny.
Moim zdaniem to już choroba psychiczna. Dlaczego oni robią z choroby psychicznej szczyt mody? Nie wiem.
Koleżanka ostatnio zrobiła awanturę na lekcji wychowawczej, że nauczyciele mówią do niej "ona", a nie "on". Zagroziła nawet listem do kuratorium oświaty na matematyczkę, która powiedziała, że skoro ma na imię Ania, a nie Krzysiek, to będzie mówić do niej "ona".
Nie można "być gender". Gender odnosi się do płci kulturowej. Nauka o tym jakie są role płci w danym kręgu kulturowym itd. Nie można być genderem. Twoja koleżanka po prostu uległa głupiej modzie, jest w wieku szkolnym, możliwe że sama nie wie czego chce, może łatwo ulega różnym wpływom i uległa akurat temu który jest obecnie popularny. To nie ma nic wspólnego z nauką gender.
UsuńBardzo cieszę się, że poruszyłaś ten temat w swoich wiadomościach. Oraz to,że zgadzamy się ze sobą w całości.
OdpowiedzUsuńWpis świetny, ale o tym to wiesz :)
Mówisz, że nie masz nic do gender, a jednak wspominasz o tym, że osoby które czują się innej płci niż to co mają w majtkach posiadają "raka mózgu".
OdpowiedzUsuńNie wiem jakiej jestem płci. Wiem co mam w majtkach i nic tam nie dynda. Nie czuję się dziewczyną i twój artykuł mnie zabolał. Nadzieja matka głupich, ale wydawałaś się być inna.
Postanowiłam zrezygnować z dalszego śledzenia cię po tej wiadomości.
Wygląda na to, że nie dorosłaś do współczesności.
Jeżeli artykuł na blogu jest w stanie sprawić Ci ból, to cóż - dorośnij do współczesnej rzeczywistości.
UsuńA moim zdaniem przez twoją notkę przemawia hipokryzja. Z jednej strony starasz się uchodzić za elokwentną, a drugiej strony twierdzisz, że ci co nie zgadzają się ze swoją płcią mają raka mózgu.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, gdzie dopatrzyłeś(aś?) się tej hipokryzji, skoro transseksualizm jest oficjalnie uznanym zaburzeniem.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńLwią część okresu szczenięcego spędziłam wśród grona chłopców. Bieganie na bosaka, bez majtek czy w męskim outficie odbywało się na porządku dziennym. Sytuacja w której można by zauważyć brak siniaków, zadrapań, czy o wiele groźniejszych ran uchodziła za cud, a za plaster służyła nam babka lancetowata umocowana na taśmę izolacyjną. Nie wspominając już od odkażaniu ran śliną psa. Uchodziłam wówczas za rasową chłopczycę której pozazdrościć mogła mi niejedna zatwardziała tomboyka. W moim świecie nie istniał podział na chłopców i dziewczynki- istniały dzieci, kompani od łażenia po drzewach czy pływania w rzece.
OdpowiedzUsuńWdż za moich czasów służył do spania, zaś pośród wszystkich sześciu lat, może dwa razy odwiedziły nas panie z O.B rozdając tampony zawstydzonym dziewuszkom z cyckami rozmiaru 0 o miesiączce wiedzących wówczas tyle, co zdążyły przeczytać na opakowaniu podpasek swoich mam.
I pomimo olewania ciepłym moczem przez mą rodzicielkę kwestii gender, pomimo żałosnego poziomu WDŻ w szkołach nigdy nie miałam najmniejszych problemów z określeniem swojej seksualności.
Sądzę, że problem nie tyle leży w samym WDŻecie, a rodzicach pragnących uciec od odpowiedzialności pod postacią edukacji seksualnej swoich pociech zrzucając ją na barki szkoły i nierzadko zupełnie nie licząc się z tym, iż najczęściej ten "przedmiot" prowadzą zwykli nauczyciele zupełnie nieprzeszkoleni do poruszania seksualnych tematów, często sami posiadający dzieci. I właśnie w ten sposób tworzy się kwadraturę koła.
Kwestia równouprawnienia jest dla mnie kwestią dosyć zabawną.
Rozumiem, gdzie można sobie pozwolić na uniwersalizm tam oczywiście można, lecz akceptacja owej idei na wszelkich płaszczyznach zawodów uchodzi za śmieszną. Logicznym jest fakt, że kobieta przez wzgląd na swoją naturę lepiej poradzi sobie w roli przedszkolanki, czy psychologa, zaś mężczyzna pozostanie nieporównywalnie wydajniejszy na budowie, w policji kryminalnej, w kopali czy na poligonie.
Pewne aspekty natury ludzkiej zależne od płci nie podlegają na dzień dzisiejszy dyskusji z biologicznego punktu widzenia i śmiem podejrzewać, że całe zamieszanie równouprawnienia pozostaje wytworem niedowartościowanych pseudo feministek.
Sferę atrakcyjności "wersji" homogenizowanej uważam za stricte subiektywną. Oczywiście mężczyzna w stu procentach hetero podnieci się na widok dwóch pięknych dam baraszkujących ze sobą, lecz wątpię aby ta większość doszła przy pornolu w którym główną rolę odgrywają wielorybie, podstarzałe mamuśki.
I na odwrót. Zatwardziałe yaoistki obrzydzi w większości widok dwóch spaślaków kotłujących się w łóżku, acz scenariusz z dwoma dostojnymi, niegrzecznymi panami kształtować się będzie bardzo apetycznie.
Ogólnie bardzo się cieszę z poruszonego przez Ciebie tematu i uważam, że notatka naprawdę jest na wagę złota i niejednemu krzykaczowi zamknęłaby jadaczkę stosownie i z klasą. Dobra robota!
Dzięki wielkie za tę opinię! c:
UsuńNie będę nic dodawać, bo zgadzamy się w całości. Grunt to nie dać się zwariować.
Bardzo interesujący post, fajnie, że poruszyłaś ten temat. :)
OdpowiedzUsuń