poniedziałek, 8 grudnia 2014

Raj to dla mnie


Tekst dedykuję mojej drogiej Yu.
... plaża na Malediwach, po której przechadzają się cycate laski o ciałach śliskich od olejków. 
Opaleni kelnerzy przynoszą kolorowe drinki na srebrnej tacy wprost do hamaka wiszącego między palmami, a na odchodne czarującym głosem mówią "do usług". 

Do mojej wizji dorzucam jeszcze nieśmiało dwóch zwalistych murzynów w słomianych galotach, którzy wachlują wielkimi liśćmi z takim zaangażowaniem, jakby tylko to robili przez całe swoje życie.
Ot, taki bajkowy raj, gdzie soundtrackiem do mojej egzystencji byłoby leniwe brzdąkanie na ukulele w tle.

Druga odsłona edenu moich marzeń to aktywność skupiająca się na robieniu rzeczy bardzo głupich, szalonych i takich, przy których Śmierć tylko zacierałaby swoje kościste łapy. 
Pozostających w sferze wishful thinking.
Pamiętam zakład o paczkę chipsów – byłam wtedy dzieckiem jeszcze głupszym, niż jestem obecnie. W zasadzie nie chodziło o chipsy, ale jak zazwyczaj to bywa z zakładami, o przekonanie, że jest się chociaż trochę lepszym od kogoś innego.
Założyłam się z Kamilem chłopakiem, który mieszkał niżej i którego matkę przeklinam po dziś dzień, że wejdę na czwarte piętro od zewnętrznej strony barierki. 
Miałam zakodowany gdzieś w umyśle lęk wysokości. Z każdym pokonanym piętrem rosły szanse na to, że później ktoś będzie zbierać z parteru moje połamane truchło do foliowego worka. Podskórnie wiedziałam o tym, że jeśli puszczę tę cholernie śliską od potu balustradę, to tak właśnie się stanie. Dlatego trzymałam się mocniej.
Przygoda skończyła się na półpiętrze między trzecią, a czwartą kondygnacją. Na bezpieczną stronę wciągnął mnie sąsiad, który akurat wychodził z domu. U siebie zebrałam solidny wpierdol i chociaż nie dostałam ani chipsów, ani medalu za odwagę, uważałam, że zrobiłam coś zajebistego. No i pozbyłam się lęku wysokości – kilka lat później piłam Fresco na szczycie wieżowca.
Przy okazji wysokości, obecnie jestem na etapie fantazjowania o tym, czego dwa lata temu dokonał Felix Baumgartner, bo też chciałabym zobaczyć na własne oczy kraniec Ziemi. Lubię opowiadać o tym, że takie doświadczenie musi być czymś świetnym i że sama dałabym się oddelegować 39 kilometrów wzwyż po to tylko, by ogarnąć wzrokiem ten widok. 
Znajomi pukają się w czoło, gdy w odpowiedzi na "ale przecież mogłabyś się zabić!" mówię "po puszczeniu barierki to nie miałoby już żadnego znaczenia".  

Przestałam dumać nad tym, czy warto za życia, które jest ulotne jak trzepot motylich skrzydeł, starać się o teocentryczny raj gdzieś tam kiedyś tam. Wierzyć, że skoro dzisiaj nie może cię posuwać Deep przebrany za Jacka Sparrowa na burcie Czarnej Perły, to Bóg da po drugiej stronie – o ile tutaj spełnisz się w roli cnotki i przykładnej żony, albo zamieszkasz w zakonie.
Że jeśli teraz nie będziesz się za bardzo wychylać, to najwyżej trochę się ponudzisz, może zestarzejesz jako nieszczęśliwy frustrat dogorywający w poczuciu nieodwracalnie straconych dni, ale czymże to jest w obliczu nagrody! Spokojnie, kolego. Kiedyś to sobie odbijesz u Pana Boga w ogródku. Tam będziesz lepszym człowiekiem z perspektywami, które same spadną ci z nieba i na które nikt nie każe ci więcej ciężko zapracować.

Codziennie kreuję swoją małą enklawę, dlatego też rozważania o życiu w krainie wiecznej szczęśliwości sprowadzają się u mnie do banalnego wniosku: jeśli czujesz się zmarnowany, a ten krótki czas jaki został ci dany tutaj, na planecie Ziemia, przepływa ci pomiędzy palcami, jeśli nie potrafisz z niego korzystać i czekasz tylko jak na szpilkach z założonymi rękami, aż wreszcie wydarzy się coś niesamowitego, to nie zasługujesz na nic więcej. Na żadne "po drugiej stronie", za którym tęskni twoje sponiewierane serduszko.
Dlatego ja nie chcę asekurować się wizją pod tytułem "Jedno wielkie, mgliste kiedyś". Mój raj jest dostępny dzisiaj. Tu i teraz. Może nie na wyciągnięcie ręki, ale w zasięgu możliwości.

12 komentarzy:

  1. Ale numer wchodzę przez przypadek do Ciebie i tutaj nowa notka!
    Nie wiem czy Twoją odwagę (chodzi o ten skok) mam docenić czy się jej obawiać, ale zrobiłaś na mnie naprawdę wielkie wrażenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie wiem, ale nie traktuj mnie przypadkiem jako inspiracji c:

      Usuń
  2. Więc chwytaj swój raj moja kochana. Chwytaj i nie puszczaj.
    Tylko.... skąd u licha masz zamiar wytrzasnąć murzynów co będą Cię wachlować?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nikt z nas nie ma stuprocentowej pewności tego, co spotka po drugiej stronie. Może wierzyć w niebo czy piekło, może wierzyć ludziom po śmierci klinicznej, ale nawet oni sami nie mają pewności, że po śmierci spotka ich to samo. Nawet zatwardziały ateista może paradoksalnie tylko wierzyć, że po śmierci pozostaje wąchać kwiatki od spodu czy robić zakłady samemu ze sobą o kolor zniczy. Wiesz o co mi chodzi. Życie to czysty plac rozrywki, plac zabaw i w przenośni i dosłownie wesołe miasteczko i od nas samych zależy czy zesramy się na samą myśl o zamku strachu czy dostaniemy pierdolca z podniecenia już stojąc w kolejce. Natomiast to, że ktoś może za swój wybryk przypłacić śmiercią uważam za żaden argument, jeśli np chodzi o spełnienie najskrytszych pragnień. Choćby i jutro może pierdolnąć mnie samochód i to na przejściu dla pieszych. Osobiście wolę zginąć w konsekwencji wystrzelenia się w kosmos, by móc ujrzeć na własne oczy mgławicę oriona niż wieść ostrożny żywot żegnając się z nim przez pękniętą śledzionę spowodowaną potrąceniem przez nie daj jeszcze Boże malucha. Zdradzę, że sama w swej głupocie keszcze kilka lat temu lepsza nie byłam i wracając do domu w środku nocy potrafiłam siąść na środku stromego zakrętu tylko po to, aby poczuć tę adrenalinę. Nie chciałam sie zabijać, po prostu to było dla mnie fajne, rozumiem Cię zatem. W każdym razie sądzę, że choć warto znać potencjalne konsekwencje danego czynu głupotą jest traktowanie życia, jak wydmuszke, bo życie to nie jest poczekalnia, nie łodyżka, a owoc, ktorym warto rozkoszować się przy każdym kęsie. Peronem jest łono matki. W pewnym momencie po prostu wsiadasz w Woodstockowy pociąg i albo chowasz się po kiblach, albo wkręcasz w niepowtarzalną imprezę zdobywając bezcenny dar: radość życia.
    Świetna i mam nadzieję motywująca dla wielu notatka. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii tego, co jest po śmierci, każdy jest teoretykiem. Nikt jeszcze stamtąd nie wrócił, by móc stwierdzić ze stuprocentową pewnością czego się spodziewać po własnym debiucie.
      Pewne natomiast jest tu i teraz. Dostajesz tą świadomość i możesz z nią zrobić co tylko zechcesz. Wykorzystać, albo zmarnować.
      Osobiście zaryzykowałabym życie dla czegoś niesamowitego. Taka opcja jest ciekawsza, niż starzenie się w przekonaniu, że uciekają mi kolejne dni podczas których kurczowo trzymam się chujawartej wegetacji zapijanej tanią wódką.
      Cieszę się, że się rozumiemy.
      Dziękuję też za Twoje komentarze - bardzo doceniam Twoje opinie.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Choć calkiem logicznym wydaje się, że nikt tego nie doświadczył (choćby i dlatego, że mamy tendencje do chwalenia się ekstremalnymi przeżyciami na forum) mimo wszystko czasami zastanawia mnie, czy aby na pewno. Być może istnieje ktoś, kto rzeczywiście miał szczęście bądź wręcz przeciwnie przeżyć własną śmierć i nie mam na myśli tutaj typowej "podręcznikowej" śmierci klinicznej, ale z wiadomych tylko sobie powodów postanowił zachować to dla siebie, a może nauka coś wie, może nawet od dawna, ale nie jest to upubliczniane z racjonalnych politycznych powodów, nie trzeba bowiem geniuszu, aby wywnioskować, jak tragiczna w skutkach mogłaby się okazać podana do wiadomości publicznej taka informacja. To jednak czysta gdybanina oparta w dodatku na domysłach, a zatem bezproduktywna, ale choć gdybać na ogół nie lubię, tak bywa, że w tym przypadku zdarza się to w moim przypadku dość często.
      Myślę jednak, że nie ma najmniejszego sensu na dłużą metę zawracać sobie na poważnie tym dupy, aby nie sfiksować i, jak już wspominałyśmy, życia nie stracić. Jeśli ktoś pragnie polecieć- wieżowców ci pod dostatkiem, gapić się dniem i nocą na planetę z orbity- NASA a się lubić. Wszystko się da. Ograniczeniem jest tylko nasza fantazja.
      I paraliźujący strach. Przed śmiercią.

      Bardzo przyjemnie czyta się Twoje notatki, które niejedna osoba, jak zauważyłam, już doceniła. Staram się podziękować za nie komentarzem i tym bardziej cieszy mnie, że cenisz sobie moje opinię, jakkolwiek oczywiste by one nie były. Chyba dla każdego blogera liczy się zdanie czytelnika, jednak co zwrot personalny to jednak zwrot personalny.
      Jescze jedna sprawa, już ostatnia. Jak zauważyłas jest to pierwsza moja odpowiedź na Twój komentarz. Wcześniej nie odpisywałam, bo uznawałam temat za wyczerpany. Mogłam jedynie Ci przytaknąć co najwyżej odpisać ,, tak. Zgadzam się z Tobą" i wydało się to dla mnie całkowicie pozbawione sensu.

      Usuń
    3. Wiesz, osobiście nadal uważam, że w kwestii śmierci każdy jest debiutantem. Istnieją tacy, którzy uparcie utrzymują, że kiedy leżeli na stole operacyjnym, a respirator piskiem i prostą linią oznajmiał "sorry, nie udało się", to oni siedzieli z Jezusem na chmurce i cisnęli bekę z resuscytacji oglądanej z góry. Podobnych podań jest mnóstwo, ostatnio popularna jest książka "Niebo istnieje naprawdę", opisująca podobnież doznania chłopca, który był o krok od śmierci. Może faktycznie coś jest w legendach o świetle na końcu tunelu, a może to po prostu typowa reakcja ludzkiego mózgu na doświadczenia bliskie śmierci. Na podobnej zasadzie ludzie zamarzający często halucynują w końcowym stadium, że jest im cholernie ciepło, że widzą ogień, przy którym się ogrzewają. Często zdarzały się przypadki jak zamarzający rozbierał się na mrozie, bo miał wrażenie, iż jest mu gorąco. A potem następował zgon.
      Dlatego zawsze mówię, że w tej kwestii jesteśmy tylko teoretykami, którzy kupują różne wizje. Czarne, białe, kolorowe. O niebie, piekle, odwiecznym początku, nicości, albo Walhalli. Człowiek ma obsesję na punkcie śmierci i tego, co nieznane. Panicznie się boi, ale chciałby zerknąć i uchylić tajemnicy. Stąd powstają różne takie mity o tunelach i anielskich chórach.
      Ja uważam, że być może coś faktycznie jest, może to właśnie ten nasz kulturowy Jahwe tam na nas czeka z sądem i ławą niewinnych świecącą pustkami. Może. Ale dla tych, którzy od "może" wolą "na pewno", na pewno jest dzisiaj. A dopóki trwa dzisiaj, dopóty można żyć produktywnie, bez zastanawiania się "a co, jeśli Bóg paczy".

      Oczywiście, że cenię opinie czytelników i możliwość ich wymiany. Bardzo trafne są słowa Virginii Wolf:
      "Przekleństwem życiowym pisarzy jest ta ogromna potrzeba pochwał i to bolesne odczuwanie krytyki lub obojętności. Jedynym rozwiązaniem jest przypominanie sobie, że właśnie pisanie jest tym, co robię najlepiej, że każde inne zajęcie wydawałoby mi się stratą życia, że w istocie dostarcza mi ono nieskończonej rozkoszy, że zarabiam w ten sposób sto funtów rocznie i że są ludzie, którym podoba się to, co piszę."
      Dlatego cieszę się, że dorobiłam się czytelnika, który dzieli się ze mną swoją opinią w tak rozwinięty sposób :) Dziękuję :)

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Nie zaprzeczam temu, że śmierć dla każdego jest tym świadomym pierwszym razem, gdybciam sobie tylko ÷ D i tak teraz sobie myślę, że w zasadzie nawet dobrze, że nie wiemy co się stanie. Gdyby tak każdy wiedział i przestał bać się śmierci najprawdopodobniej byli by jeszcze bardziej lekkomyślni w efekcie czego wielu mogłoby stracić życie nie mając na to najmniejszej ochoty. Ot w konsekwencji bądź skutku ubocznym. Nie brakuje nam przecież dawców narządów na ulicach.
      I to tyle raczej z mojej strony. Będę wypatrywać nowej notatki <3

      Usunięty przeze mnie komentarz brzmiał niemal tak samo nie mniej chciałam tylko dopisać w sprawie Twoich podziękowań, że nie ma sprawy, polecam się na przyszłość i w ogóle i w szczególe : }

      Usuń
  4. Po przeczytaniu Twojego wpisu zastanawiam się czy ty kobieto w ogóle wiesz co to znaczy strach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem doskonale, mimo wszystko jestem osobą, która bardzo często i dotkliwie odczuwa stany lękowe.
      Po prostu czasami uznaję, że coś jest silniejsze i ważniejsze od strachu.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...