Gdy nagie małpy pospadały z drzew, musiały szybko jakoś się dogadać. Kwestie były dosyć ważkie, a żywot wówczas jeszcze im miły. Na dole nie było tak samo bezpiecznie. Gdzie teraz zamieszkać? Co jeść? Jak się ogrzać? Czym bronić? A co z kopulacją i odchowywaniem potomstwa?
A
to wcale nie koniec! Matka-Ewolucja wprawdzie nie kocha swoich
dzieci, ale faworyzuje te najzdolniejsze. Chcieliśmy więcej, więc
poszliśmy dalej i dzisiaj tacy super jesteśmy, że możemy czytać
"Mistrza i Małgorzatę" z cyrylicy. Wszystko to dzięki
mowie, słowom i językom.
A
jednak dziwi mnie, jak wielką wagę przywiązuje się współcześnie
do słów i jak łatwo komuś nadepnąć na odcisk wypowiedzianą na
głos bzdurą lub po prostu odmienną opinią. To prawda, że nie
możemy się obejść bez tych wszystkich "dzień dobry",
"do widzenia", "wypierdalaj", "poproszę
frytki i colę". Ale często pomijamy to, że człowiek jest
istotą głupią. Sterowaną emocjami, kłamliwą z natury, z mózgiem
nafaszerowanym hormonalną chemią.
"Słowa
nigdy nie są rzetelne. Kiedy coś zrobię, to mam rzecz, którą
zrobiłem. Na przykład kosz. Nawet jeśli się połamie, to mam
połamany kosz. Ale kiedy coś powiem, wszystko przekręcą."
(O.
S. Card)
Czytałam
kiedyś o eksperymencie*, jaki przeprowadził pewien wykładowca na
grupie swoich studentów.
Powszechnie
był znany jako człowiek o niezwykle spokojnym usposobieniu.
Cierpliwy, uprzejmy pan w wieku średnim. Aż tu nagle pewnego dnia
wszedł do sali, grzmotnął z hukiem opasłym plikiem papierzysk o
blat, po czym bez żadnych ceremonii zbluzgał obecnych.
Studentów
zamurowało. Oczami wyobraźni widzę, jak rumieńce złości kwitły
na ich twarzach. Zbesztano ich gorzej, niż rekrutów na niemieckim
poligonie i oto siedzieli z odruchowo zaciśniętymi pięściami, nie
do końca jeszcze świadomi tego, co przed momentem zaszło. Kilku
zaczęło odgrażać się profesorowi, że doniosą na niego, że
oskarżą o zniesławienie, że to, że sramto. Ten natomiast jeszcze
przez chwilę pozwolił narastać wzburzeniu, po czym powiedział po
prostu:
- Przepraszam.
Zaległa
cisza.
- Najmocniej
przepraszam państwa za moje zachowanie. Wiem, że to nie przystoi
do funkcji, jaką tutaj pełnię. Tym bardziej, że uważam was za
naprawdę zdolnych i rozgarniętych ludzi.
Po
czym wytłumaczył swój wyskok tym, że chciał pokazać, jak łatwo
jest manipulować otoczeniem poprzez słowa. Często niemające
logicznego pokrycia w rzeczywistości.
W
zasadzie mógł o tym po prostu opowiedzieć, ale po co, skoro
demonstracja zadziałała skuteczniej?
Żyjemy
w takiej wydelikaconej kulturze, w której określenie "pedał"
rani gejów, a za pochlebną rekomendację działań Adolfa Hitlera
na rzecz III Rzeszy można dostać legalnie w pysk i zwiedzić
kryminał. Prywatnie człowiek również bywa strasznie
przewrażliwiony. Obraża się za te opinie na swój temat, których
wolałby nigdy nie usłyszeć, a "chuj ci w dupę"
mruczy tylko pod nosem.
Żeby przypadkiem temu, któremu życzy
takich przyjemności nie zrobić przykrości. Jednocześnie twierdzi,
że oczekuje szczerości i sam jest absolutnie szczery.
Oczywiście
ci, którzy mają trochę pomyślunku wiedzą, że to kłamstwo.
Hipokryzja szyta na miarę XXI wieku.
Społeczność
umysłowych kastratów wymyśliła także "mowę nienawiści".
W rzeczywistości ten termin to nic innego, jak manifest wzywający
do wzajemnego głaskania się i bycia politycznie poprawnymi.
Ktoś
mądry kiedyś powiedział, że gdyby ludzie wiedzieli, co inni
naprawdę o nich myślą, to wszyscy by się znienawidzili. Może coś
w tym jest?
Jako
podlotki uczymy się uprzejmości i jakiejś kuriozalnej tolerancji
dla tych, których wcale nie mamy ochoty znosić i to wbrew temu, że
wcale nie musimy tego robić. De facto, żyjemy jako wybitni kłamcy
pośród innych wybitnych kłamców dzieląc na spółkę społeczną
schizofrenię, ukrywającą się w każdym "nic nie szkodzi",
"to żaden problem", "nie, nie nudzisz
mnie", "jesteś super taki, jaki jesteś",
"te legginsy bardzo ci pasują".
Nie
uczymy się natomiast zdrowego olewania i bycia szczerym może
niekoniecznie ze wszystkimi dookoła, ale przynajmniej z samym sobą.
Nie mówimy "gówno mnie to obchodzi", "idź
już sobie, bo chcę się w końcu zająć swoimi sprawami",
"myśl o mnie co chcesz"
z obawy, że kogoś urazimy, zupełnie jakby odpowiedzialność za
cudze uczucia spoczywała na nas.
Ten
styl myślenia wynika z wychowania w przekonaniu, że lepiej
patyczkować się z konwenansami, niż wyrobić sobie odporność na
chamstwo i głupotę.
Brakuje
świadomości, że nie jesteśmy na tej kulce brudu po to, by
spełniać cudze oczekiwania. Że jedyną miarą prawdy jest czyn.
Nikt ci nigdy nie powiedział, że twoje zdanie jest mniej ważne,
niż ci się wydaje, że jest.
W
końcu, że nie musimy udawać, ani wyrzekać się siebie, byle tylko
ktoś nie rzucił się pod pociąg.
To
wszystko nie oznacza, iż byciem wrednym bucem, pozbawionym szacunku
wobec innych jest ok. Nie jest. Ludzi należy szanować. Opłaca się sprawiać, by czuli się przy tobie dobrze. Trzeba respektować cudzą wolność myśli, sumienia, sposób realizowania siebie oraz zasady, którymi ktoś się kieruje.
Nigdy
jednak własnym kosztem. By prawdziwie
szanować innych, należy najpierw mieć szacunek dla siebie. By inni
czuli się dobrze w twoim towarzystwie, ty sam musisz czuć się
dobrze będąc właśnie tym, kim jesteś. Chwal ludzi, gdy naprawdę
ich za coś doceniasz, ale nie bądź lizusem. Udzielaj rad tylko
wtedy, gdy ktoś o nie prosi, ale nie wciskaj nikomu swoich wizji
życia. Nie zmuszaj się do przebywania z osobami, przy których nie
czujesz się komfortowo i uszanuj to, że ktoś może nie czuć się
komfortowo przy tobie – ceń siebie i nie bądź intruzem. Nie
umniejszaj wagi czyjegoś doświadczenia, ale nie stawiaj jego
wartości ponad własnym, bo na płaszczyźnie komunikacji twoje jest
równie ważne, a na osobistej jeszcze ważniejsze.
Jeżeli
sytuacja nie wymaga inaczej, zachowuj i wypowiadaj się naturalnie
oraz swobodnie – dzięki temu nie oszukujesz ani siebie, ani
nikogo.
Naucz
się uczciwości w przyznawaniu racji innym, jeśli ją dostrzegasz,
bądź też gotowy na weryfikowanie i przewartościowanie swoich
przekonań, gdy poczujesz, że zmiana wyjdzie ci na zdrowie. Ewoluuj
w kierunku lepszej wersji siebie i nie przeglądaj się w niczyich
oczach. Wówczas żadne, nawet najbardziej jadowite słowa nie
zagrożą twojej pozycji.
Żaden
doberman nie widzi powodu, by odszczekiwać się pudlowi.
Dlatego
jeżeli jesteś ciotą w rurkach ściskających twoje jaja i lubisz w
tyłek – olej to, co przed chwilą napisałam.
Jeżeli
jesteś zaściankowym katolem, który nadziei na życie wieczne upatruje w ukrzyżowanym trupie – olej to, co przed chwilą
napisałam.
Jeżeli
jesteś rewolucyjną wypadkową alternatywnych poglądów na
otaczający nas świat (weganizm, gender, Biedroń na prezydenta) –
olej to, co przed chwilą napisałam.
Kimkolwiek
jesteś, nabierz dystansu do tego, co mówią inni. Nie proś i nie
żądaj, by przestali. Mają prawo to robić. Zamiast tego naucz się
oceniać, które treści wnoszą coś wartościowego do twojego
życia, a które jedynie cię prowokują. Po co masz się obrażać i
szarpać z czymś, na co możesz po prostu machnąć ręką? Wzbudzaj
szacunek, nie wymuszaj. To działa w ten sposób, że ci, którzy muszą
upominać się o poważne traktowanie, w ogóle nie są poważnie traktowani.
Zamiast
walczyć ze słowami używanymi przez innych, lepiej jest samemu stać
się odpornym na ich emocjonalne oddziaływanie. Wbrew obiegowej
opinii nie są one żadnym mieczem. Nikogo nie krzywdzą i nie zabijają.
Co najwyżej uderzają serią pozornych ciosów w miałką samoocenę,
ale nic ponadto. Mowa nienawiści nie istnieje.
Słowa
służą do opisywania rzeczywistości. Jeśli jednak chcesz coś w
niej zmienić, dokonaj tego rękami.
*
Anegdotę sparafrazowałam, gdyż nie mogłam odnaleźć pierwotnego
źródła. Gdyby ktoś na nie natrafił w odmętach Internetu, będę
wdzięczna za zalinkowanie.
Jak zwykle bardzo wartościowa notka! To aż dziwne, ale za każdym razem, gdy Cię czytam, zgadzam się z Tobą w prawie każdej sprawie (choć mam odrobinę łagodniejsze spojrzenie na niektóre sprawy imo). Tak samo jest w tym przypadku. W ogóle uważam, że ludziom powinno się od małego wpajać, że dystans do siebie i otaczającego nas świata i bycie sobą to cechy, które powinniśmy w sobie rozwijać i pielęgnować. Pozdrawiam ciepło i dzięki za wpis! :)
OdpowiedzUsuń