Ja
osądzam. Robię to za każdym razem, gdy brutalna rzeczywistość
wyrzuca mnie poza próg mieszkania, które od niespełna roku zwykłam nazywać swym domem. Za tym progiem, w jakąkolwiek stronę się udam,
staję się jednostką w społeczeństwie jednostek robiących
dokładnie to samo ze mną.
W myśl mojej prywatnej filozofii po Ziemi chodzi ponad 7 miliardów homo sapiens, na których jestem psychicznie uczulona.
Kiedy
muszę wejść do zatłoczonego autobusu, zmarnować 83627646482
godzin swojego życia w szpitalnej poczekalni, załatwić sprawę
urzędową z pozycji interesanta, czy chociaż cierpliwie stać w
kolejce w spożywczaku, mimo, że przyszłam tam tylko po bułki w
przeciwieństwie do pani starszej, która postanowiła wykupić
wszystko, odzywa się mój wewnętrzny krytyk. Wypluwa z
siebie najczęściej jadowite, a w najlepszym razie neutralne uwagi
pod adresem każdego, kto znajduje się w zasięgu mojego wzroku.
Zazwyczaj bezgłośnie i całe szczęście, bo nie znudziło mi się
jeszcze oddychanie prostym nosem.
Tak
czy inaczej widząc w McDonaldzie zasiedziałą, grubą babę, pod
której tyłkiem krzesło przestaje spełniać normy BHP, nie
zastanawiam się dlaczego ona jest gruba. Mogę sobie ten osąd zinterpretować (na pewno nie wolałaby ubrać dresów i napocić się
bardziej przy codziennym joggingu, niż przy wbieganiu jedynie do podjeżdżającego autobusu) lub
usprawiedliwić (może ma problemy hormonalne? A może to
genetyczne? Ojej...), ale ocena w moim umyśle już się dokonała. I to w pierwszej myśli. Ona jest gruba. A ja właśnie
poświęciłam od 0,1 do 30 sekund swojego życia na skatalogowanie
człowieka, którego zgodnie z definicją osoby obcej powinnam mieć
w dupie.
Na
taką szybką opinię składa się pobieżne oszacowanie
atrakcyjności (brzydki-ładny), cech powierzchowności
(gruba-szczupła, wysoki-niski, itd.) oraz komunikatów werbalnych i
niewerbalnych (słowa, gestykulacja, mimika twarzy, ton głosu)
według wytycznych osobistych doświadczeń i wzorców
kulturowych, jakie mamy zakodowane.
Pół minuty wystarczy, by wrzucić pierwsze wrażenia na taśmę produkcyjną mózgu, złożyć je do kupy i po krótkim procesie przetwórczym otrzymać gotowy, komplementarny obraz drugiego człowieka. A przynajmniej wydaje nam się, że taki otrzymaliśmy, bo w istocie stworzyliśmy kolejną karykaturę, dzięki której poczuliśmy się lepsi od innych. Szczuplejsi, inteligentniejsi, o lepszym guście, ładniejszej fryzurze. Tacy fajniejsi.
Pół minuty wystarczy, by wrzucić pierwsze wrażenia na taśmę produkcyjną mózgu, złożyć je do kupy i po krótkim procesie przetwórczym otrzymać gotowy, komplementarny obraz drugiego człowieka. A przynajmniej wydaje nam się, że taki otrzymaliśmy, bo w istocie stworzyliśmy kolejną karykaturę, dzięki której poczuliśmy się lepsi od innych. Szczuplejsi, inteligentniejsi, o lepszym guście, ładniejszej fryzurze. Tacy fajniejsi.
Co
wobec tego z pochwałami? "Masz ładne spodnie". "Podobają
mi się twoje rude włosy". "Uważam cię za wspaniałego
człowieka".
Podobnie
jak w przypadku krytyki, wszystko znowu sprowadza się do tego, by
móc pomyśleć o sobie dobrze.
Dla
takich wypowiedzi znamienne jest to, że one nigdy nawet nie leżały
obok obiektywnej prawdy.
Oprócz
odruchowego krytykowania, lubimy od czasu do czasu - również
odruchowo – nawzajem poklepywać się po plecach na zasadzie
ty jesteś fajny i ja też jestem fajny.
Przyjemnie
jest mi uginać się czasem pod ciężarem pochlebstw i chociaż w
większości ich treść nijak odnosi się do mnie, to nie zmienia to
faktu, że poczułam się dobrze. Ot, głupia reakcja głupiego
człowieka, którego osobowość została połechtana. Nie ja
zrobiłam sobie ładne według czyjegoś zdania spodnie. Swoją
urodę, bądź jej brak zawdzięczam unikalnej mieszance genów
przypadających tylko i wyłącznie mnie, lecz to nie ja sobie je
wybrałam. Moje rude włosy komuś się spodobają, ale ktoś inny
stwierdzi, że przecież rude to nie ma duszy i jest wredne (btw,
wiecie, że w bankach spermy nie chcą przyjmować nasienia od rudych
dawców? Poważnie, nikt nie chce mieć rudych dzieci).
Dla jednego mogę być uosobieniem wspaniałości, a drugi dostrzeże we mnie czarny charakter.
Dla jednego mogę być uosobieniem wspaniałości, a drugi dostrzeże we mnie czarny charakter.
Brak
tutaj faktów. Wciąż ostaje się tylko osąd.
Jest
jeszcze inny wymiar kreowania poglądów. Odbywa się on w trybie
postępowym i dotyczy osób, z którymi połączyła nas jakaś
współzależność. Są to przyjaciele, znajomi, sąsiedzi, koledzy
z pracy i weekendowe ziomki od piwa.
Czasami
mówi się też o kimś w oparciu o miniony czas, że ten "bardzo
się zmienił". Myślę jednak, że każdorazowe tego typu
stwierdzenie jest błędne z założenia. To nie
człowiek się zmienił, lecz sposób jego zewnętrznego
postrzegania. Ludzie się nie zmieniają, tylko przechodzą
płynnie z jednej formy w kolejną. To, kim byli wcześniej przekłada
się w taki, czy w inny sposób na to, kim są obecnie.
Dlatego
nawet niepijący alkoholik po terapii wciąż pozostaje
alkoholikiem, a jego życie przypomina dozgonną
izbę wytrzeźwień. Z tego samego powodu osoba mająca charakter choleryka, nawet
trzymając nerwy na wodzy, stale musi kontrolować swoje awanturnicze zapędy - w
przeciwieństwie do flegmatyka, który w ogóle ich nie przejawia.
Wszelka
ocena drugiego człowieka przez pryzmat własnych poglądów jest
oderwana od rzeczywistości, ponieważ człowiek ten znalazł
się w zupełnie innych okolicznościach i zależnościach, niż ty,
czy ja. Krótko mówiąc, za każdym razem, gdy przykleisz
komuś na czoło niewidzialną etykietkę, będzie to wynikało z
twojego braku zrozumienia
faktów, dla których nie masz żadnego punktu odniesienia. Nigdy nie
dowiesz się wszystkiego nawet o własnej matce, dlatego też twoja
opinia na jej temat nigdy nie będzie obiektywna.
Skąd
zatem bierze się tendencja do wartościowania bliźnich?
Ja myślę, że przeszła swoją własną ewolucję wraz z postępem cywilizacyjnym. Czas, gdy za przysłowiowym mamutem nie trzeba już biegać z włócznią, tylko z neseserem, a i mamut już dawno przestał być mamutem, przyniósł nam obecną formę kalkulacji, której podmiotem jest naga małpa.
Była to naturalna właściwość umożliwiająca człowiekowi odnalezienie się w otoczeniu i ustosunkowanie do niego - nawet w dobie wywoływania ognia za pomocą magicznego rytuału postukiwania kamieniami. Podobnie jest dzisiaj, a jedyna różnica polega na tym, że mamy zapalniczki zamiast kamieni.
Była to naturalna właściwość umożliwiająca człowiekowi odnalezienie się w otoczeniu i ustosunkowanie do niego - nawet w dobie wywoływania ognia za pomocą magicznego rytuału postukiwania kamieniami. Podobnie jest dzisiaj, a jedyna różnica polega na tym, że mamy zapalniczki zamiast kamieni.
Ocenianie
innych pomaga zrozumieć siebie
poprzez kierowanie uwagi na to, co przeszkadza nam w sobie.
Pozornie kamufluje nasze niedoskonałości i rekompensuje braki
wypełniając tym samym chciwą przestrzeń ego, dzięki któremu możemy się realizować. Pod pryzmatem ego nie tylko
oceniamy, ale także przeglądamy się w oczach innych, by wiedzieć
i mieć wpływ na to, jak sami jesteśmy odbierani.
Zorientowałam
się w tym uświadomiwszy sobie, że w zasadzie nigdy nie związałam
się z osobą poniżej 175 cm wzrostu. Sama jestem kurduplem, który
mierzy sobie ledwo ponad 150 cm w kapeluszu. I w glanach. Czy to nie
dziwne, że nadrabiałam własne braki cudzymi centymetrami? Zawsze
jakoś tak wychodziło, chociaż uważałam, że nie mam kompleksu na
tym punkcie. Otóż miałam. Do znacznie wyższych od siebie
żartobliwie zwracałam się per kurduplu
(co zdarza mi się zresztą do dzisiaj), bo podświadomie myślałam tak
o sobie.
Od
momentu, w którym dotarło to do mnie, podchodzę do siebie i innych
z ogromnym dystansem. Nie chowam urazy za niewybredne żarty, czy
wręcz obelgi skierowane do mnie, bo sama przecież bywam nie lepsza.
Tak więc ja osądzam
ludzi. Po wyglądzie, po zachowaniu, po ubiorze, po doświadczeniach,
po błędach, jakie popełniają i po zwycięstwach, jakie odnoszą.
Jak już skończę patrzeć na nich i wyciągnę swoje błędne wnioski, to uważniej przyjrzę się sobie.
A wy? Zachęcam do dyskusji c:
A wy? Zachęcam do dyskusji c:
Faktem jest to, że każdy ocenia człowieka. Szczerze nie wiedziałem, że klasyfikacja trwa tylko pół minuty, zawsze wydawało mi się, że jest to proces nieco dłuższy. No i w rażących przypadkach fizycznych ułomności czy też fizycznych braków niemal natychmiastowy.
OdpowiedzUsuńW każdym razie notka bardzo mi się podobała. Też osądzam ludzi jak każdy.
Jednego tylko nie rozumiem z Twojego toku myślenia.
Jeżeli ktoś zwraca uwagę na to iż ktoś inny jest np "spasły" to znaczy że sam ma kompleksy odnośnie swojej własnej tuszy? Nie wydaje mi się, aby do końca o to chodziło. Albo czegoś znowu nie zrozumiałem...
Nie chodzi o kompleksy na punkcie własnej tuszy, ale o pompowanie swojego poczucia wartości poprzez umniejszanie cudzego. Coś na zasadzie: 'wszyscy mają jakieś wady, których ja nie mam'. Równie dobrze można odnieść ten sam przykład do osoby skrajnie wychudzonej: 'o, ale wieszak, ja przynajmniej mam cycki'. Takie postrzeganie innych daje Ci poczucie wyższości nad nimi.
UsuńSkoro lubisz jak się Ciebie chwali, to Cię chwalę Malkira. Trafiłam na Twojego bloga przez aska i tutaj zostanę. Masz cudowne pióro i jestem Ci niesamowicie wdzięczna za Twój wpis.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, oceniamy ludzi. A nie powinniśmy.
Dziękuję, moją próżną osobę takie komplementy - jeśli są szczere - pobudzają do dalszej pracy c:
UsuńNie zgodzę się jednak z tym, że nie powinniśmy oceniać innych. To jest pierwotna część naszej natury. Raczej kwestią pozostaje to, w jaki sposób dokonujemy takich szacunków i jaki mają wpływ na nas.
Nie prawda, ja nikogo nie oceniam. Nie zastanawiam się nad tym jaki ktoś jest, a jaki nie jest. Nie wolno oceniać ludzi po pozorach i tego nie robię.
OdpowiedzUsuńMasz absolutną pewność, że nigdy nikogo nie oceniasz? Nie jesteś w stanie powiedzieć o kimś, że jest np. urodziwy w Twojej opinii, albo że taki nie jest?
Usuńa jak oceniaja cie inni? :-)
OdpowiedzUsuńAlbo mnie kochają, albo nienawidzą c:
UsuńOceniam, ale tylko debili.
OdpowiedzUsuńOsądzam ludzi, nawet jeśli bym nie chciała. Każdy to robi, a jeśli twierdzi, że nie- kłamie.
OdpowiedzUsuń