Ona
jest jak Rafaello – wyraża więcej, niż tysiąc słów. Można
nią wyczerpująco opisać otaczającą nas rzeczywistość,
zachowanie, osobę i samopoczucie jednocześnie. Jest jak najlepsza
przyjaciółka będąca przy nas zawsze wtedy, kiedy potrzebujemy jej
najbardziej: kiedy bardzo się cieszymy lub bardzo denerwujemy.
Działa niczym balsam na duszę wiecznie niepocieszonego Polaka.
Lecz
czymże byłby cały dorobek językowy kraju nadwiślańskiego, gdyby
wykreślić z niego tylko ten jeden rzeczownik rodzaju żeńskiego? I
czy w ogóle przetrwałaby po dziś dzień nasza tożsamość
narodowa?
Ten
tekst będzie traktował o pięknym dziedzictwie języka polskiego,
jakim niewątpliwie są wulgaryzmy. O tym, czy warto używać, a
jeśli już, to w jakich sytuacjach. O etymologii i funkcjach,
najczęściej popełnianych błędach językowych, o kulturze i
wychowaniu (lub jak kto woli, ich braku), o ubogim słownictwie i
schamiałym społeczeństwie.
To
prawda, że przekleństwa wbiły się bardzo mocno w mowę potoczną.
W wypowiedzi Jana Kowalskiego
kurwa przyjmuje postać niemal każdej części zdania, a
także znaków interpunkcyjnych, co już z miejsca czyni ją
niepoprawną stylistycznie. Takie nieprzebieranie w słowach
prawdopodobnie wynika ze zwykłej niewiedzy i najczęściej jest
wynoszone z podwórka, szkoły i domu. Trudno jest przystopować,
jeżeli wulgaryzmy od początku były wpisane w młodzieńczą
kindersztubę. Mogą więc stanowić nadużywaną rekompensatę dla
ubogiej leksyki, ale wcale nie muszą.
Jeśli
ty – mając już własny dowód osobisty w portfelu - nie potrafisz
utworzyć jednego zdania złożonego bez wulgaryzmu, to sygnał, iż
rzadko (lub wcale) hańbisz się przeczytaniem jakiejkolwiek książki,
a słownik poprawnej polszczyzny najwyżej tylko pogłaskałeś
kiedyś po grzbiecie. Ponadto oznajmiasz wszem i wobec, że jesteś
umysłowo niedorozwiniętym plebsem, którego kurwowanie brzmi
najbardziej swojsko przy przerzucaniu widłami gnoju.
Jednakże
w społeczeństwie funkcjonuje także zjawisko, które mierzi mnie
równie bardzo, co skrajne nadużywanie przekleństw. Jest nim
pokutujące przekonanie, że w
ogóle korzystanie z nich w mowie potocznej jest ewidentną oznaką niskiej kultury osobistej i świadczy o poważnych ubytkach w
słownictwie.
A
gówno prawda.
"Ziemię
pomierzył i głębokie morze,
Wie, jako wstają i zachodzą zorze;
Wiatrom rozumie, praktykuje komu,
A sam nie widzi, że ma kurwę w domu."
Wie, jako wstają i zachodzą zorze;
Wiatrom rozumie, praktykuje komu,
A sam nie widzi, że ma kurwę w domu."
Pisał
Jan Kochanowski.
Tak,
ten sam od Urszulki i trenów. Jak nietrudno zauważyć, polska kurwa
była obecna już w XVI wieku, w dobie renesansu kojarzonej przede
wszystkim z rozkwitem inteligencji, myślicielstwa, literatury,
sztuki i wszelkich ośrodków naukowych.
Nie
wspominając oczywiście o Mickiewiczu wyprzedzającym pod względem
pikantnych epitetów samego Puszkina, o Witkacym, Gombrowiczu, czy
Tuwimie – tym kolesiu od wierszyków dla dzieci o ptasim radiu,
słoniu Trąbalskim i rzepce, który stworzył taką oto perełkę
literatury:
Najznamienitsi – nie tylko zresztą polscy – wirtuozi pióra korzystali z funkcji tych
charakterystycznych wyrażeń. Dlatego też śmieszy mnie sytuacja,
gdy człowieka oczytanego, w ustach którego bluzgi brzmią jak
symfonia, poucza jakiś zgorszony cep mający zaprogramowane we łbie,
że "brzydkie słowa" źle świadczą o manierach i
zubożają słownictwo.
Aby było jeszcze zabawniej, te same cepy dopuszczają do
"legalnego" użytku różne kuriozalne zamienniki, na
przykład: kuźwa, kurna, psiakostka, pitolić,
kurde, jasny gwint, holender, kurczę blade,
motyla noga, zarąbiście, cholercia, ja
pierdziu, itp.
Tak
elokwentne efemizmy wcale nie są już dowodem słownej nędzy
i w nikim nie budzą zgorszenia. Wszak pokazują, że można się
powstrzymać od przysłowiowego rzucenia mięsem poprzez rzucenie łagodniejszym substytutem. Tylko po co?
Dla
mnie jest to przejawem hipokryzji, bo tego typu zamienniki po
pierwsze brzmią idiotycznie, a po drugie nie zawierają w sobie
takiego ładunku ekspresji, jaki chce się przekazać poprzez użycie
normalnego przekleństwa. Krótko mówiąc, nie spełniają
podstawowej funkcji, jaką powinny spełniać wulgaryzmy. Moim
zdaniem dopiero takie słowa są szkodliwe dla mowy, bo w zasadzie
nie posiadają żadnej wartości merytorycznej; niczego nie
oznaczają. Tylko czynią ludzi głupszymi, ale za to bogatszymi o
znajomość językowych potworków.
Zatem
kiedy i czy w ogóle posługiwać się łaciną kuchenną?
Być
może istnieją złotouści śmiertelnicy, którzy nigdy nie
świntuszyli słowem. Nie wiem, ja takich nie znam, ale wychodzę z
założenia, że każdy może zarówno używać, jak i nie używać
rubasznej mowy i w żadnym wypadku nie będzie to nic złego.
Decydując
się na obecność tego elementu w języku potocznym dobrze jest
pamiętać, iż umiejętne bluzganie (nie mylić z prostackimi
wiązankami) ma kilka zastosowań:
Spontaniczne
lub świadome wyrażenie silnych emocji
Nie
tylko skrajnie negatywnych, ale też skrajnie pozytywnych. To, że
konkretne przekleństwo jest wykładnią danej emocji wynika z
kontekstu wypowiedzi. Nie da się wulgaryzmom odgórnie
przyporządkować określonych uczuć ("cholera", "ja
pierdolę", "o kurwa" mogą wyrażać tak gniew i ból,
jak radość, zachwyt i szereg innych odczuć).
Ekonomiczność
wypowiedzi
Jak
powiedział w swoim słynnym wykładzie profesor Miodek:
"Idziemy
sobie przez ulicę, potykamy się i mówimy do siebie: "bardzo
mnie irytują nierówności tego chodnika, które znienacka narażają
mnie na upadek. Nasuwa mi to złe myśli o władzach gminy."
Wszystkie te i o wiele jeszcze bogatsze treści i emocje wyraża
proste "O kurwa!", które wyczerpuje sprawę."
Nadanie
odpowiedniej mocy komunikatowi
Nienadużywane
wulgaryzmy dzięki swojej sile ekspresji sprawiają, że komunikat
staje się wyraźniejszy i bardziej dosadny. W tej intencji leży
sprowokowanie u odbiorcy konkretnych emocji i zachowań.
Humor
W
naszej kulturze licznie występują dowcipy i gagi, które bez użycia
wulgaryzmu utraciłyby swój sens i w efekcie przestałyby śmieszyć.
Celem jest rozbawienie, a nie obrażenie odbiorcy.
Rozładowanie
napięcia psychicznego
Lepiej
chyba rzucić sobie siarczystą kurwą
i popierdolić,
niż przypierdolić
komuś w pysk z powodu swojego gorszego samopoczucia.
W
tym miejscu pragnę zauważyć jeszcze jedno. Są okoliczności, w
których stosowanie wulgaryzmów jest absolutnie niedopuszczalne.
W ich skład wchodzi wszystko to, co związane jest z językiem
oficjalnym i urzędowym, a zatem dotyczy mediów
informacyjnych, sądów, stanowisk politycznych i urzędowych, innych
poważnych instytucji, a także ceremonialnych wystąpień. Użycie
wulgarnego żargonu z tej pozycji zawsze będzie dowodem braku powagi
wobec reprezentowanego stanowiska i odbije się negatywnie na renomie
używającego zwłaszcza, gdy jest osobą publiczną.
Chyba każdy pamięta wpadkę Durczoka, mimo, że wybrnął z niej z klasą:
A
jeśli chodzi o mowę powszechną, to keine grenzen. No, może
z jednym, małym wyjątkiem. Zgodnie z aktualnym taryfikatorem możemy
dostać paragon nawet na 1500 złotych polskich od Szafirowego Piewcy Prowokacji za przeklinanie w miejscu publicznym.
Dodam, że nawet prywatna posesja może uchodzić za miejsce
publiczne, o ile jest widoczna z miejsca publicznego (jakkolwiek głupio to nie brzmi).
Dlatego
wstrzymaj się od witania kolejnego, pięknego poranka okrzykiem "JA
PIERDOLĘ!" w otwartym na oścież oknie.
Kolejny tekst poświęcony będzie pochodzeniu wulgaryzmów.
Czytałam gdzieś o tym, że paradoksalnie przeklinanie charakteryzuje ludzi o wysokim zasobie słownictwa, ludzi oczytanych i inteligentnych. Pewnego razu spotkałam się jednak z sytuacją w której człowiek nazwijmy to o nieskomplikowanym sposobie bycia, któremu wytknięto poważne braki kultury osobistej wymigiwał się argumentując swoje przekleństwa jako oznakę mądrości. Przez podobne jednostki przeklinający, jak sama napisałaś jest odbierany za pospólstwo. Szkoda, że tak rzadko potrafimy zauważyć [ i o ile w ogóle], iż w przypadku osoby mądrej przekleństwa rzucane są z pełną tego świadomością, natomiast w przypadku chamstwa już wręcz przeciwnie. Świetny artykuł, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że pewne rzeczy są do wychwycenia na pierwszy rzut oka, chociaż rzeczywiście zdarzają się ludzie potencjalnie mądrzy, ale tylko do momentu, w którym otworzą usta.
UsuńWulgaryzmy to aktywna część języka, jednak trzeba umieć z niej korzystać z umiarem i jak sama zauważyłaś - ze świadomością.
Masz tak świetny styl pisania, że nie mogłam oderwać się od czytania Ciebie :) Proszę, napisz coś więcej!
OdpowiedzUsuńCo jak co, ale na przekleństwach znasz się po prostu świetnie i dla mnie zawsze będziesz mistrzem wulgaryzmów przed którym nisko chylę czoła.
OdpowiedzUsuń